Serwecz
Jeżdżę turystycznie, z lekkim zacięciem sportowym. Najchętniej w górach, zdobywam Bigi.
Mam przejechane 83920.25 kilometrów w tym 2951.30 w terenie. Więcej o mnie.
2019:
2018:
2017:
2016:
2015:
2014:
2013:
2012:
2011:
2010:
2009:
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2021, Październik6 - 0
- 2021, Wrzesień4 - 0
- 2021, Sierpień27 - 0
- 2021, Lipiec7 - 2
- 2021, Czerwiec8 - 0
- 2021, Maj6 - 0
- 2021, Luty1 - 0
- 2021, Styczeń2 - 0
- 2020, Październik5 - 0
- 2020, Wrzesień10 - 0
- 2020, Sierpień13 - 0
- 2020, Lipiec10 - 1
- 2020, Czerwiec11 - 0
- 2020, Maj3 - 0
- 2020, Kwiecień11 - 1
- 2020, Marzec6 - 0
- 2020, Luty4 - 3
- 2020, Styczeń3 - 0
- 2019, Grudzień7 - 1
- 2019, Listopad13 - 0
- 2019, Październik10 - 4
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień7 - 2
- 2019, Lipiec20 - 1
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj2 - 0
- 2019, Kwiecień6 - 0
- 2019, Marzec5 - 2
- 2019, Luty1 - 0
- 2019, Styczeń2 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad3 - 0
- 2018, Październik8 - 2
- 2018, Wrzesień8 - 2
- 2018, Sierpień13 - 0
- 2018, Lipiec9 - 2
- 2018, Czerwiec12 - 3
- 2018, Maj12 - 0
- 2018, Kwiecień9 - 2
- 2018, Marzec5 - 0
- 2017, Grudzień2 - 0
- 2017, Listopad8 - 0
- 2017, Październik2 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 1
- 2017, Sierpień18 - 11
- 2017, Lipiec11 - 0
- 2017, Czerwiec3 - 0
- 2017, Maj12 - 0
- 2017, Kwiecień3 - 0
- 2017, Luty3 - 0
- 2017, Styczeń1 - 0
- 2016, Grudzień1 - 0
- 2016, Październik1 - 0
- 2016, Wrzesień2 - 0
- 2016, Sierpień14 - 0
- 2016, Lipiec2 - 1
- 2016, Maj6 - 1
- 2016, Kwiecień1 - 0
- 2016, Marzec2 - 0
- 2016, Luty4 - 0
- 2016, Styczeń2 - 3
- 2015, Październik3 - 0
- 2015, Sierpień13 - 1
- 2015, Lipiec8 - 0
- 2015, Czerwiec12 - 3
- 2015, Maj19 - 2
- 2015, Kwiecień21 - 0
- 2015, Marzec27 - 4
- 2015, Luty13 - 2
- 2015, Styczeń22 - 0
- 2014, Grudzień6 - 0
- 2014, Listopad9 - 0
- 2014, Październik25 - 4
- 2014, Wrzesień30 - 7
- 2014, Sierpień24 - 4
- 2014, Lipiec18 - 8
- 2014, Czerwiec17 - 9
- 2014, Maj23 - 3
- 2014, Kwiecień14 - 0
- 2014, Marzec2 - 0
- 2014, Luty24 - 2
- 2014, Styczeń24 - 12
- 2013, Grudzień25 - 0
- 2013, Listopad25 - 2
- 2013, Październik32 - 0
- 2013, Wrzesień3 - 0
- 2013, Sierpień20 - 2
- 2013, Lipiec15 - 0
- 2013, Czerwiec3 - 2
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Marzec8 - 0
- 2013, Luty14 - 4
- 2013, Styczeń6 - 2
- 2012, Grudzień6 - 0
- 2012, Listopad1 - 0
- 2012, Wrzesień2 - 0
- 2012, Sierpień24 - 14
- 2012, Lipiec25 - 8
- 2012, Czerwiec25 - 1
- 2012, Maj30 - 7
- 2012, Kwiecień32 - 38
- 2012, Marzec32 - 5
- 2012, Luty24 - 17
- 2012, Styczeń14 - 9
- 2011, Grudzień30 - 20
- 2011, Listopad27 - 4
- 2011, Październik29 - 16
- 2011, Wrzesień18 - 8
- 2011, Sierpień11 - 5
- 2011, Lipiec14 - 4
- 2011, Czerwiec25 - 5
- 2011, Maj29 - 4
- 2011, Kwiecień26 - 6
- 2011, Marzec32 - 16
- 2011, Luty24 - 37
- 2011, Styczeń19 - 10
- 2010, Grudzień16 - 9
- 2010, Listopad16 - 2
- 2010, Październik31 - 23
- 2010, Wrzesień15 - 3
- 2010, Sierpień12 - 12
- 2010, Lipiec27 - 8
- 2010, Czerwiec23 - 25
- 2010, Maj24 - 7
- 2010, Kwiecień24 - 11
- 2010, Marzec29 - 18
- 2010, Luty16 - 6
- 2010, Styczeń24 - 22
- 2009, Grudzień24 - 31
- 2009, Listopad24 - 4
- 2009, Październik23 - 5
- 2009, Wrzesień3 - 0
- 2009, Sierpień18 - 4
- 2009, Lipiec13 - 2
- 2009, Czerwiec10 - 2
- 2009, Maj21 - 0
- 2009, Kwiecień27 - 4
- 2009, Marzec10 - 1
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypad
Dystans całkowity: | 17414.77 km (w terenie 832.82 km; 4.78%) |
Czas w ruchu: | 813:15 |
Średnia prędkość: | 21.31 km/h |
Maksymalna prędkość: | 85.50 km/h |
Suma podjazdów: | 155580 m |
Liczba aktywności: | 136 |
Średnio na aktywność: | 128.05 km i 6h 04m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
56.74 km
50.14 km teren
05:23 h
10.54 km/h:
Maks. pr.:60.50 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1707 m
Rower:Giant Reign
GSB dzień 6
Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 25.07.2011 | Komentarze 0
Z Chyrowej od razu w górę, później zjazd Kątów, niestety ze świadomością, że zaraz znów czeka nas wspinaczka – i rzeczywiście była. Chyba najcięższe podejście. Po kilkanaście kroków, taszczenie, wpychanie rowerów – faktycznie pieszy szlak, słabo nadający się dla rowerzystów. Z większości dnia nie zostały mi jakieś wspomnienia. Przyjemny zjazd z Magury – szutrówką z poprzecznymi kanałami odprowadzającymi wodę – tym razem po prostu je przeskakujemy. Końcówka niestety fatalna, szlak prowadził bagienną ścieżką, więc powolne przedzieranie się do przodu. W Bartnem widać było, że zbiera się na burzę, namawiam jednak do dalszej jazdy, po kilku kilometrach chowamy się pod drzewami i przeczekujemy najgorszą ulewę. Do Wołowca jedziemy dość ostrożnie, wszystko jest mokre, chlapie. Sam zjazd bardzo przyjemny, łąką. Wołowiec znów robi spore wrażenie, taka zagubiona wioska. Dalej szlak prowadzi już szutrową drogą, znów go jednak gubimy i przypadkową drogą docieramy do Krzywej, stamtąd szosą do Jasionki i tam podejmujemy decyzję – nie chce nam się dalej jechać. Mamy dosyć wpychania rowerów pod górę, tylko po to, żeby dalej tłuc się w błocie, albo od razu zjechać do kolejnej wsi i zacząć zabawę od nowa. Jedziemy znaną nam ze zlotu drogą do Radocyny. Tej nocy towarzyszy nam zielona szkoła, więc zasypiam z odtwarzaczem w uszach, rowery wstawiliśmy do pokoju.Max znów w terenie.
Dane wyjazdu:
50.19 km
28.00 km teren
04:38 h
10.83 km/h:
Maks. pr.:60.50 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1513 m
Rower:Giant Reign
GSB dzień 5
Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 25.07.2011 | Komentarze 0
Wcześnie ruszamy, spory odcinek asfaltowy – aż do Wisłoczka, można więc nieco zmarznąć jadąc w dół. Wjeżdżamy w teren i od razu robi się stromo, błotniście, część wprowadzamy. Zjazd do Rymanowa dość przyjemny, widać, że to uzdrowisko – parki, leniwa atmosfera. Żeby nie tracić czasu na zakupy zjadamy po sporej porcji chleba z odrobiną wędliny i pchamy się dalej w górę. W Iwoniczu pora na porządny postój, duże zakupy spożywcze i dalszą jazdę – kolejny długi asfaltowy odcinek aż do Lubatowa. Po zjechaniu z asfaltu, na grani gubimy w błocie szlak i kiepsko, ale stale przesuwamy się do przodu zgodnie z założeniem, że ten szlak gdzieś będzie – i faktycznie trafiamy na niego. Niestety nie zostaje nam oszczędzona wspinaczka na Cergową, za to widok z niej robi naprawdę duże wrażenie – las kończy się urwiskiem. Nagle, bez ostrzeżenia, a ścieżka idzie jego skrajem. Odpoczywamy, spuszczamy siodła i jedziemy – kulturalnie mijamy wycieczkę szkolną i wpadamy w zjazdowy amok. Gubimy szlak, ale nie bardzo nas to martwi, bo i tak musimy dotrzeć do szosy, jest świetnie! Przekraczamy rzekę i skręcamy w lewo, szlak faktycznie odnajdujemy i na chwilę stajemy w cieniu. Leśną drogą jedziemy do Pustelni św. Jana. Straszne błoto, a mnie łapie kryzys. Bierzemy wodę, walczymy ze stromym podjazdem mijając pieszych turystów. Ale później jedzie nam się bardzo źle, stajemy znów i dajemy się im wyprzedzić (wyobrażając sobie komentarze). Jakoś doprowadzamy się do porządku, nieciekawym i niewidokowym lasem jedziemy. W końcu zaczyna się może mało techniczny, ale dający solidny zastrzyk pozytywnej energii zjazd do Chyrowej. Szlak prowadzi tam polną drogą przez nachyloną łąkę – wystarczyło odpuścić hamulce i cieszyć się amortyzacją i prędkością w okolicach pięćdziesiątki. Znajdujemy schronisko przerobione na prywatną kwaterę, instalujemy się i jedziemy do sklepu – kilka kilometrów w dół, ale po asfalcie, więc bez problemu. Dzień kończymy waksmundzką porcją spaghetti.Dane wyjazdu:
63.12 km
60.50 km teren
06:44 h
9.37 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1859 m
Rower:Giant Reign
GSB dzień 4
Środa, 18 maja 2011 · dodano: 25.07.2011 | Komentarze 0
Wstajemy wcześnie i dość sprawnie ruszamy na szlak – bez żadnej rozgrzewki po płaskim uderzyliśmy w górę, wzdłuż wyciągu narciarskiego. Nachylenia bardzo duże, od razu prowadzenie. Aż na Chryszczatą jazda jest stosunkowo sprawna – pchanie nie spowalnia nas bardzo. Tam robimy dłuższy postój. Do jeziorek Duszatyńskich zaczyna się bardzo przyjemny zjazd – pierwszy raz łapię płynność, po prostu jadę. Oczywiście po chwili tracę w zakręcie przyczepność i niegroźnie upadam. Dalej jadę nieco ostrożniej, w pewnym momencie zatrzymuję się i obmyślam dalszy fragment. Jeziorka ładne, ale uciążliwe w jeździe – strumyki, zwalone drzewa, nagłe stromizny. Niestety dalsza część zjazdu nie jest zbyt przyjemna – zwózkowa, błotnista droga. Duszatyn okazuje się zupełnie odciętą od świata miejscowością bez asfaltu, z pordzewiałymi znakami i wodą ze studni (świetną!). Znów pchanie i niepozorny zjazd do Komańczy. Tu stajemy na porządny postój.Wjeżdżamy w Beskid Niski – sporo błota, trochę błądzenia po łąkach (na których mijamy sporą grupę konną) i krzaczastym lesie, w końcu wracamy na szlak. Bardzo forsowne podejście na Tokarnię – szlak puszczony prosto łąką pod górę, nie ma mowy o jeździe. Końcówka dnia to bardzo przyjemna (i wydajna kilometrowo) graniówka, dość mocno cisnę (i poganiam Mikiego), żeby zdążyć przed zmierzchem. W pewnym momencie nie sprowadzam, a zjeżdżam, na co Miki (będąc niżej i sprowadzając) nieco się speszył. Do samych Puław wpadamy szutrową drogą z kilkoma poprzecznymi rowami – nieco zaskakujące na początku.
Mx w terenie.
Dane wyjazdu:
44.81 km
36.30 km teren
04:48 h
9.34 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1840 m
Rower:Giant Reign
GSB dzień 3
Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 25.07.2011 | Komentarze 0
Rano pogoda wydaje się w porządku, podejrzewamy co najwyżej wiatr w górnych partiach, w każdym razie zapowiada się, że w końcu zaczniemy GSB na poważnie. Wyjeżdżamy z Ustrzyk szosą na zachód i odbijamy na niebieski szlak idący na Wielką Rawkę (1307m.). Początek podjeżdża się przyjemnie, uzupełniamy wodę, szlak prowadzi po drewnianych pomostach. Później robi się stromo, sporo prowadzimy, robimy postój na jedzenie – niestety nie kupiliśmy poprzedniego dnia jedzenia, a dzisiaj sklep był jeszcze zamknięty, więc grozi nam głód. Końcówka podejścia bardzo ciężka – z rowerami na plecach, ścieżka bardzo wąska, obrośnięta krzakami, cały czas haczymy rowerami o nie. Na szczycie fantastyczna panorama – góry prawie po horyzont. Zjeżdżamy w kierunku Krzemieńca, większość udaje się na niego wyjechać. Dalszy szlak to graniówka, więc jedzie się sprawnie, przyjemnie. Na Rabiej Skale kończymy nielegalny etap i nieco oddychamy z ulgą – teraz już czysta (powiedzmy) przyjemność. Za Okrąglikiem zaczyna się dość długi odcinek fantastycznego singla w niskich krzewinkach – choć nie zawsze udaje mi się utrzymać na nim, to przeżycie niesamowite, do tego wreszcie widoki. Końcówka zjazdu do Cisnej jest bardzo trudna – duże nachylenie, w lesie, więc sporo manewrowania. Udało mi się zjechać całość, pokonuję nawet dość techniczny odcinek, z manewrowaniem dookoła drzewa. Po największej stromiźnie staję i chłodzę tarcze i klocki – śmierdzą. Miki sprowadza, oddaję mu aparat, żeby zrobił kilka zdjęć. Przed samą Cisną szlak prowadzi przez potok, chwilę nakombinowaliśmy się z przenosinami rowerów po zwalonym pniu. Później już dość łatwo, wzdłuż potoku i po moście wąskotorówki. W miejscowości zastanawiamy się i analizujemy mapę – kilometrów mamy niewiele, godzina wczesna – niestety następny nocleg możliwy jest dopiero w Komańczy, kolejnych 30 km już nie przejedziemy, więc nocujemy w Bacówce pod Honem – na lekko zjeżdżając do sklepu i na kolację.Max w terenie - 47.5
Dane wyjazdu:
20.37 km
10.50 km teren
01:45 h
11.64 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:
Podjazdy:678 m
Rower:Giant Reign
GSB dzień 2
Poniedziałek, 16 maja 2011 · dodano: 25.07.2011 | Komentarze 0
Leje. Budzi nas deszcz uderzający o dach, leje tak, że nie chce nam się wyjść z budynku. Kombinujemy, tworzymy prowizoryczne błotniki z butelki i kartonu po soku i jedziemy do sklepu (zawsze jakieś zajęcie). Jedzenie, gazeta i do pokoju. Koło 16 wypogadza się, a my ruszamy na pierwszy, nielegalny, odcinek. Trochę jedziemy, trochę niesiemy, trochę prowadzimy i wydostajemy się na Szeroki Wierch. Sporo jedziemy, jednak silny wiatr i duże stromizny zmuszają do podprowadzania. Niestety nie daje się zjechać na przełęcz pod Tarnicą – bardzo silny boczny wiatr powodował za duże niebezpieczeństwo. Chwilę naradzamy się schowani za słupem z drogowskazem i decydujemy się zjechać do Wołosatego. Początek sprowadzam – bardzo duże kamienie nie są jeszcze dla mnie, szczególnie po wywrotce przy jednej z prób. W lesie jechać da się więcej, w jednym miejscu rower wysuwa się spode mnie, a ja w pięknym stylu siadam na kamieniach. Kawałek niżej zjeżdżam ściankę, ale na wypłaszczeniu tracę na moment koncentrację i wywracam się - efekt – pogruchotany palec wskazujący i rozbite kolano (i dziura na lewej nogawce spodni). Reszta zjazdu raczej bez atrakcji, później asfaltem do Ustrzyk i do knajpy na kolację.Dane wyjazdu:
144.72 km
5.83 km teren
06:38 h
21.82 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1672 m
Rower:Giant Reign
GSB dzień 1
Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 29.06.2011 | Komentarze 1
Od rana pada, ludzie stopniowo się rozjeżdżają, niektórzy samochodami, niektórzy rowerami na pociąg do Grybowa. Nam z Mikim nie bardzo chce się ruszać, dostosowujemy ciśnienie w oponach i amortyzatorach, w końcu ruszamy w dół potoku.Po 2-3 kilometrach orientuję się, że bardzo zapada mi się amortyzator, stajemy, po sprawdzeniu okazuje się, że praktycznie nie ma w nim powietrza. Puścił? Czyżby mój sprzętowy pech postanowił prześladować mnie i teraz? Szczęśliwie manometr przekłamał, dopompowuję i od tego momentu nie mam z nim problemów. Kilka brodów pokonanych z rozpędu kończy nasze marzenia o suchych butach, ale nie bardzo nam to przeszkadza, jesteśmy mocno podekscytowani początkiem wypadu.
Po wyjeździe na asfalt stajemy na przebranie (przestało padać), i od razu zjadamy paczkę ciastek. Dalej jedziemy dość równym tempem, kilkakrotnie stając, to dla sprawdzenia mapy, to na jakieś jedzenie, generalnie nie bardzo chce nam się jechać, ale do Komańczy docieramy w miarę sprawnie. Tam stajemy w barze, jemy po zupie, oglądamy mapę.
Po solidnym odpoczynku zdecydowanie przestało nam się chcieć jechać, zostało nam około 60 km, pierwszy raz stajemy już w okolicach Łupkowa (około 12 km), kolejne postoje też w takich odstępach. Nie wiem, czy nas odcięło (raczej nie), czy po prostu słaba motywacja, ale jedzie się ciężko. Przed Smerkiem stajemy jeszcze raz w restauracji, jemy frytki i przeczekujemy deszcz. Rozkręcamy się dopiero za Wetliną, w dobrym stylu atakujemy obie przełęcze, robimy krótki postój na przebranie przed zjazdem do Ustrzyk i ruszamy w dół. Na miejscu sprawdzamy schronisko (trzeba zadzwonić do obsługi) i idziemy do knajpy. Jedne, drugie pierogi i do schroniska. Woda nie grzeszy temperaturą, ale nie jest źle. Idziemy spać.
Dane wyjazdu:
140.30 km
22.70 km teren
07:26 h
18.87 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2139 m
Rower:Giant Reign
Zlot forum
Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 29.06.2011 | Komentarze 0
Ponieważ musiałem być na uczelni aż do 16, więc wsiadam w pociąg o 16:30 (w międzyczasie pod dworcem, dzięki pomocy mamy, zmieniam rowery, torbę zamieniam na plecak i kupuję bilet.Po szybkiej przesiadce w Krakowie, o 23:30 ląduję w Tarnowie. Pociąg przyjechał punktualnie, podróż minęła w miarę sprawnie dzięki sporym zapasom jedzenia. Po drodze analizuję mapę, przeliczam kilometry planując postoje itd. Przed dojazdem na stację przebieram się, włączam lampki, nastawiam muzykę, żeby szybko wyjechać w trasę.
Wyjeżdżając z dworca oczywiście mijam ulicę, którą chciałem wyjechać (bo jak się okazało była to zwykła droga wzdłuż magazynów dworcowych), ale szybko udaje mi się znaleźć właściwą szosę.
Narzucam stosunkowo przyzwoite tempo, mapy nauczony jestem na pamięć, więc do pierwszego postoju dojeżdżam w miarę sprawnie, choć jestem zmęczony, a na terenowych oponach i fullu jedzie się wyraźnie ciężej. W Gromniku staję na chwilę postoju, jem i puszczam audiobooka. Od tego momentu jedzie mi się wyraźnie lepiej, pomaga też księżyc, na dobrą sprawę można by jechać bez przedniej lampki, książka przyciąga uwagę i zmniejsza nudę.
W Gorlicach jestem przed 3 w nocy, przy wjeździe do miasta widzę na przystanku rowerzystę, w pierwszej chwili nie poznałem go, ale po chwili okazuje się, że to Marek, u którego nocowaliśmy w Ogrodzieńcu w marcu. Od tego momentu jedziemy razem, sporo czekam na podjazdach, Marek jest wyraźnie zmęczony po ponad 200 km jazdy po pracy. Przed świtem docieramy do Małastowa. Pierwotnie chciałem jechać przez Czarne po szutrach, ale daję się przekonać i ostro atakuję przełęcz. Na górze wyłączam lampkę i spokojnie odpoczywam. Jest już zupełnie jasno i bardzo zimno – w okolicach zera. Na zjeździe mocno przemarzamy, za to po dolinach snują się fantastyczne mgły, słońce powoli wschodzi. Do Koniecznej docieramy już bardzo zmęczeni, krótki postój i ostatni odcinek po szutrze. Dużo zyskuję ze względu na rower, jedzie mi się doskonale, motywacja jest spora. W dolinie, w której leży Radocyna moment zastanawiam się, którędy jechać, postanawiam nie czekając pojechać w dół, zostawiam jednak strzałkę ułożoną z gałęzi na środku skrzyżowania. Jadę dość długo, w końcu widzę namioty i budynek schroniska.
Przez szybę znajduję pokój transatlantyka (po kasku) i stukaniem w szybę budzę go. Odrobinę doprowadzam się do porządku, czekam około 20 minut na Marka, który nie nadjeżdża i idę spać.
Już po dwóch godzinach snu (położyłem się około 6:30) zaczyna się w pokoju ruch, więc także wstaję. Dojadam resztki swojego jedzenia, szczęśliwie martwawiewiórka ratuje mnie dwiema kanapkami. Dzięki! Od Waxmunda dostaję opony, które dla mnie przywiózł, zmieniam je i ruszamy na wycieczkę zlotową. Atmosfera bardzo przyjemna, na zjeździ próbuję dotrzymać koła skoliozie, ale odpuszczam, bo nie wyrobiłbym zakrętu. Lokalny sklep przeżywa nasz nalot, peleton ciągnie się przez kilkaset metrów – jest fantastycznie. Po powrocie do schroniska jemy, gadamy, obowiązkowa panorama.
Wieczorem w planach było ognisko, po trudnościach w znalezieniu chętnego do zrobienia zakupów rowerem, jedziemy autem do sklepu i zaczynamy ognisko, z którego odpadam jakoś po 2. Długi, i fantastyczny dzień.
Dane wyjazdu:
43.36 km
0.00 km teren
02:38 h
16.47 km/h:
Maks. pr.:41.50 km/h
Temperatura:17.0
Podjazdy:243 m
Rower:Giant Reign
Beskidy - dzień trzeci
Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 01.05.2011 | Komentarze 1
Wieczorem zatrułem się pizzą, całą noc źle spałem, rano mam gorączkę i ledwo zbieram się z kwatery po 9. Nie ma dzisiaj mowy o realizacji planu, przeraża mnie głupich 30 kilometrów do Bielska. Jadę to 3 godziny, z nie wiem iloma postojami, na pewno z 4 większymi (i to takimi po 15 minut), z zabójczą średnią 16km/h. Ogromny ruch, tiry wyprzedzające dosłownie na gazetę, w drugą stronę korek. Koszmar. W Bielsku lokuję się na stacji benzynowej, kupuję herbatę, coś przeciwgorączkowego i na dwie godziny zalegam na trawniku na słońcu. Grzeję się, dopiero po godzinie zdejmuję kurtkę (w której jechałem cały czas, mimo 20-23 stopni nawet się nie spociłem). Koło 14 czuję się znacznie lepiej, jadę na stację, po drodze łapiąc internet w McDonaldzie. Na dworcu czekają mnie ponad 2 godziny do pociągu, jem tosty, kolejna herbata.Pociąg to miłe zaskoczenie, prowadzi wagon rowerowy, zajmuję przedział zaraz koło roweru, choć wciąż mi zimno, to w miarę komfortowo dojeżdżam do Łodzi. I tu ostatni element mojego pecha – szukając czołówki miażdżę butem klamrę od pasa piersiowego plecaka. Ale w końcu dojeżdżam do domu i spać.
Wyjazd bardzo udany, mimo ostatniego dnia. Jazda po górach to jednak zupełnie co innego niż asfalty, przede wszystkim ogromne przewyższenia, sporo prowadzenia roweru, dystans to nie tylko kilometry, bardzo istotny jest rodzaj nawierzchni itd. Ale bardzo mi się spodobało i myślę, że takich wypadów będzie więcej. Ten sposób jazdy usuwa największą dla mnie wadę turystyki pieszej – nudę długich trawersów i koszmar zejść, zamieniając je w ciekawe odcinki, często pełne emocji. A że na razie słabo sobie na nich radzę, to tylko pokazuje, że nowych wyzwań nie zabraknie.
Zdjęcia z wypadu
Kategoria Wypad
Dane wyjazdu:
67.90 km
43.30 km teren
06:16 h
10.84 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:2029 m
Rower:Giant Reign
Beskidy - dzień drugi
Piątek, 29 kwietnia 2011 · dodano: 01.05.2011 | Komentarze 0
Zaczynam od niewinnego podjazdu asfaltowego do Koniakowa – po wczorajszym, nachylenia w granicach 10-15% nie robią na mnie wielkiego wrażenia, ale pech mnie nie opuszcza – przy wrzuceniu „1” z tyłu łańcuch spada za kasetę, a przerzutka blokuje. Nie bez trudu całość uruchamiam, ale okazuje się, że skrzywiłem hak. Mam dwie możliwości – albo skończyć wypad, albo próbować hak naprostować kombinerkami, ryzykując jego pęknięcie i całkowite unieruchomienie roweru. Zdejmuję przerzutkę i ryzykuję. Udaje mi się doprowadzić do sytuacji, w której mam kasetę bez ostatniego biegu, trochę to wszystko chodzi niesprawnie, ale jechać się da. No to jadę. Przeganiam turystów, którzy spali ze mną w Zaolziance i minęli mnie podczas naprawy, zjeżdżam do Zwardonia i tam zaczyna się główne zdobywanie wysokości tego dnia.
Nawierzchnia dzisiaj jest inna – mniej kamieni, ale więcej korzeni i ziemi. Sporo wypycham, niewiele jadę, w okolicach Przysłopu zaliczam bardzo przyjemny trawers. W drodze na Upłaz gubię szlak (znów te wycinki! To jakiś wandalizm) i na przełaj dostaję się na górę. Niestety zaczynam zjazd nie w tą stronę co trzeba i tracę kilkadziesiąt metrów. Ale szybko zauważam błąd i atakuję Raczę. Na górze długi, półgodzinny postój, uzupełnienie wody. Niestety zaczyna się chmurzyć, wieje jednak w twarz, więc jest szansa, że uda mi się przez deszcz przebić.
Początek zjazdu jest fantastyczny – wąski singiel idący przez halę i później las. Dalsza część to już klasyczna droga granią, trochę w dół, trochę w górę, więc sztycą ciągle manipuluję. Po drodze łapie mnie deszcz, na szczęście zgodnie z kalkulacjami szybko przechodzi, jednak robi się mokro i błotniście, a więc ślisko. Ostatnie podejście na dzisiaj to Wielka Rycerzowa – zmęczenie daje o sobie znać, dodatkowo zupełnie wariuje wysokościomierz – skoki w granicach stu metrów – myślałem, że to ciąg dalszy mojego pecha, ale to tylko zmiana pogody ;]. Trochę niesienia, trochę podjazdu i jestem na górze. Najpierw szybki zjazd na halę, tam kawałek podejścia do skrzyżowania szlaków i „generalnie” już tylko zjazd – po drodze kilka podjazdów, ale w dół. Najostrzejszy odcinek to ten na Mładą Horę, znów bardzo kamieniście i stromo, zaliczam niegroźną glebę, szczęśliwie kończy się na obtarciu ręki i ubłoceniu. Ostatni odcinek już mniej ładny, bo znów zniszczony przez prace leśne. W Rycerce żegnam się z terenem i jadę do Węgierskiej Górki szosą.
Zdjęcia z wypadu
Dane wyjazdu:
53.56 km
31.20 km teren
04:51 h
11.04 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:1942 m
Rower:Giant Reign
Beskidy dzień pierwszy
Czwartek, 28 kwietnia 2011 · dodano: 01.05.2011 | Komentarze 0
Wyjechać miałem dzień wcześniej, ale i mnie ostatnio pech prześladuje, więc konieczność wymiany haka, przerzutki, kawałka pancerza i łańcucha zmusiły mnie do wyjazdu w czwartek.
Wstałem o godzinie, która naprawdę nie powinna istnieć (3:30 brrrr), i spokojnie przyjechałem na pociąg na 5:36 do Bielska Białej – bezpośredni, niestety bez wagonu rowerowego. Po kilku stacjach konduktor prosi o wstawienie roweru do toalety, co przyjmuję z dużym zadowoleniem – będzie stabilny i mniej rzucał się w oczy.
O 10 wyładowuję się w Bielsku i bez większych trudności dojeżdżam do żółtego szlaku. Po kilkuset metrach staję na przebranie i od razu muszę rower pchać. Trochę jadąc, w większości pchając dostaję się na Kozią Górę. Kawałek zjazdu, podjazd i tak dalej. W końcu melduję się w schronisku na Szyndzielni. Tam dłuższy postój i już bez większych problemów wjeżdżam na Klimczok. Tam rozpoznaję widok, który wcześniej widziałem na zdjęciach – głębokie siodło pod Klimczokiem ze schroniskiem na przeciwległym zboczu, miejsce bardzo charakterystyczne. Po niedługim postoju spotykam trojkę rowerzystów, mijają mnie, ale doganiam ich na zjeździe, jednak odbijam w prawo na czerwony szlak. Pierwszy solidny zjazd i pierwszy snake. Dętkę wymieniam bez problemu, jednak pompka działa w zależności od nastroju, więc udaje mi się wbić ciśnienia tyle, żeby z duszą na ramieniu zjechać do Szczyrku, po drodze kawałek sprowadzając – bardzo ostra droga zwózkowa usiana dużymi kamieniami to jeszcze nie dla mnie. W samym miasteczku znajduję serwis (choć szukałem sklepu), gdzie uprzejmy właściciel pożycza mi długą pompkę (taką „pod ramę”) - genialny wynalazek, pompuje błyskawicznie.
Ale skoro już zjechałem, to trzeba się teraz wydostać w górę – wybór prosty – Skrzyczne. 600 metrów w pionie, większość to prowadzenie, miejscami (jakieś 100 metrów) niesienia. Od stacji pośredniej kolejki rezygnuję z niebieskiego szlaku i wybieram nartostradę – większość jest wyjeżdżalna, więc po prawie dwóch godzinach jestem na szczycie.
I od tego momentu zaczyna się najfajniejszy fragment dzisiejszego dnia – długa droga granią, z niewielkimi przewyższeniami, z szeroką panoramą (uzyskaną dzięki zupełnemu ogołoceniu z lasów górnych partii – zakrawa to na umyślne niszczenie chyba – drogi rozjeżdżone, drewno wywiezione – wygląda koszmarnie). Na podejściu na Baranią Górę zupełnie mnie odcina, jakoś udaje mi się wygrzebać. No i zaczyna się fantastyczny zjazd. Siodło w dół i można grzać po kamieniach – szlak idzie kamienistą drogą, miejscami jest naprawdę stromo. Choć pierwotnie chciałem spać na Przysłopie, to wygląd schroniska mnie zniechęca i zjeżdżam aż do Zaolzianki, niestety końcówkę asfaltem – szkoda wysokości! I w Istebnej kończę dzień.
Zdjęcia z wypadu