Serwecz

avatar

Jeżdżę turystycznie, z lekkim zacięciem sportowym. Najchętniej w górach, zdobywam Bigi.

Mam przejechane 83920.25 kilometrów w tym 2951.30 w terenie. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl 2019:
button stats bikestats.pl
2018:
button stats bikestats.pl
2017:
button stats bikestats.pl
2016:
button stats bikestats.pl
2015:
button stats bikestats.pl
2014:
button stats bikestats.pl
2013:
button stats bikestats.pl
2012:
button stats bikestats.pl
2011:
button stats bikestats.pl
2010:
button stats bikestats.pl
2009:
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy serwecz.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2013

Dystans całkowity:1298.62 km (w terenie 28.90 km; 2.23%)
Czas w ruchu:68:43
Średnia prędkość:18.58 km/h
Maksymalna prędkość:60.84 km/h
Suma podjazdów:20851 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:92.76 km i 5h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
23.75 km 0.00 km teren
01:22 h 17.38 km/h:
Maks. pr.:39.78 km/h
Temperatura:
Podjazdy:313 m
Rower:.Ghost

Włochy 2013, epilog

Niedziela, 24 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 3

Teoretycznie mógłbym urwać się w poniedziałek z części zajęć, ale wolę tego nie robić – postanawiam jednak zrobić wszystko, żeby do Cluny wrócić na czas. Po szybkich konsultacjach telefonicznych (z niewiadomych przyczyn nie chce mi zadziałać transmisja danych w roamingu, a w Rzymie o publiczne wifi bardzo trudno) kupuję bilet na kuszetkę (zwykłych biletów już nie było) do Turynu. Rano przejeżdża tamtędy TGV Milan – Macon – Paryż.
W Rzymie ponownie łapie mnie deszcz, więc wracam na dworzec i próbuję utrzymać chwiejną równowagę termiczną. Chwilę po 23 rozbieram rower (tym razem mam ogromne worki – w jeden wkładam cały tył roweru aż po siodełko, w drugi przednie koło i zamykam paczkę trzecim, włożonym od przodu. Przesiadka na innej rzymskiej stacji i wsiadam do swojego przedziału. Choć wykupiłem bilet na dolne łóżko (chcąc pod nie włożyć rower), to jest ono zajęte – biorę górne, na drugim kładę rower i nieco niespokojnie śpię, licząc na to, że nie znajdzie się brakujący, czwarty, pasażer. W Turynie muszę zmienić dworzec, więc korzystam z metra (spacerowanie z dwiema sakwami i spakowanym rowerem nie należy do przyjemnych) i dowiaduję się, że na dworcu nie da się kupić biletów na francuskie TGV. Nieco nerwowo (bo teoretycznie jest w nich rezerwacja miejsc) wsiadam do spóźnionego o godzinę pociągu. Tym razem jest prawie pusty, więc wygodnie upycham rower w miejscu na walizki, kupuję bilet, dostaję nawet miejsce (bo pociąg w międzyczasie zapełnił się ludźmi wracającymi z Alp) i spokojnie dojeżdżam do Macon, które wita mnie padającym śniegiem. Droga na przełęcz jest nieodśnieżona więc i podjeżdżam i zjeżdżam ostrożnie i z ulgą wchodzę do swojego pokoju.
Przejechałem mniej kilometrów niż zamierzałem (868), ale i tak wyjazd był bardzo udany – pozwiedzałem (co szczerze mówiąc robię rzadko), najeździłem się po górach, spędziłem kilka fajnych dni z rodzicami, których widuję ostatnio niezbyt często. I w dodatku stosunkowo dobrze sprawdził się sprzęt (szczególnie namiot – łatwość rozbijania i wielkość po złożeniu są nie do pobicia).
Kategoria Wyprawa, Z sakwami


Dane wyjazdu:
55.99 km 11.80 km teren
04:52 h 11.50 km/h:
Maks. pr.:50.91 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1116 m
Rower:.Ghost

Włochy 2013, dzień 8

Sobota, 23 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 0



Z pobieżnie poczytanych w Rzymie stron internetowych ustalam jak mniej więcej toczyły się w maju ’44 walki. Oprócz samego klasztoru i cmentarza chcę się trochę rozejrzeć, więc planuję podjazd trasą, która wydaje mi się tzw Cavendish Road - Drogą Polskich Saperów (po powrocie sprawdziłem, że nie była to ta droga) do klasztoru. Niestety droga jest zamknięta szlabanem, a mieszkaniec domu twierdzi, że nie da się nią dojechać do klasztoru – nie jestem w stanie dogadać się z nim na tyle, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, więc postanawiam podjechać asfaltem, a nią zjechać – będzie to łatwiejsze.
Podjazd nie jest długi, z asfaltu widać resztki starej, wąskiej drogi. Zwiedzam cmentarz, orientuję się w ogólnej topografii terenu i jadę oglądać klasztor. Policja nie pozwala podjechać mi pod same wrota, za to oferuje się przypilnować roweru – korzystam i idę zwiedzać. Robi naprawdę duże wrażenie, trzy dziedzińce krużgankowe, bogaty, barokowy kościół. I mnisi krążący po klasztorze, sprawiający dość nieprzyjemne wrażenie.
Po wyjściu zaczyna padać - jak się okazuje już na dobre.
Jadę najpierw znów na cmentarz, później pod pomnik poległych we Włoszech żołnierzy Dywizji Strzelców Karpackich na wzgórzu 593. Na szczycie pomnik dywizji, wraz z wykazem poległych w poszczególnych operacjach. Widok na klasztor doskonały, w stronę farmy również, nie dziwne ze było to tak ważne strategicznie miejsce.
Zjeżdżam, skręcam w prawo i po około 200 metrach wita mnie druga zamknięta dzisiaj brama. Omijam ja i zjeżdżam w stronę farmy Albaneta. Kompletnie plaski, otoczony górami teren - w czasie bitwy musiało być piekłem. Kawałek dalej znajduje się rozgałęzienie szlaków, odbijam w stronę Gardzieli, w prawo, zobaczyć zniszczony czołg polski (pomnik Pułku Pancernego). Wracam i od tego momentu już więcej pcham niż jadę, w kierunku wzgórza 575 przez Widmo. Droga nachylona po kilkanaście procent, po kamieniach nie jest dla mnie przejezdna. Do samego wzgórza nie docieram, na przeleczy jedyne niezagrodzone drutem kolczastym przejście (i zgodne z oznaczeniami szlaku) idzie singlem nieco w dol. poziomicy. Zapowiada się bardzo trudno, na jazdę na pewno nie ma szans, ale postanawiam zaryzykować i kontynuuje wędrówkę. Zaczynam schodzić w kierunku Passo Corno (czyli dokładnie wzdłuż linii frontu). Prowadzę rower klasycznym singlem, po kamieniach i nieco zaczepiając sakwami i ubraniami o krzaki i skały.
Od pewnego momentu da się już jechać (ale w deszczu hamulce mam bardzo słabe, w dodatku wszystko już jest nasiąknięte woda), wiec bardzo ostrożnie zjeżdżam, mijam jakieś opuszczone budynki gospodarcze i prawie docieram do szosy. Oddziela mnie od niej brama, której tym razem ominąć się nie da, wiec przekładam sakwy, rower dołem, a sam przechodzę na kolanach. Około kilometrowy odcinek asfaltowy okazał się bardzo stromy (znów kilkanaście procent). Na Passo Corno koszmarnie wieje, cały czas pada, a ja przeciskam się przez kolejna bramę i zaczynam zjazd do Cairo. Po pierwsze jest kamienista, po drugie bardzo stroma, 10-12% to minimum, płosze krowę, która nie ma gdzie uciec, wiec biegnie przez chwile przede mną w dol. Na wysokości około 530 metrów zsiadam i prawie już do końca prowadzę - jest tak stromo, a nawierzchnia słaba, ze boje się wywrotki. Pod sam koniec przechodzę przez kolejna bramkę, później szlaban który zatrzymał mnie na rano. W Cassino kupuję bilet do Rzymu, jadę do McDonalda (to już zdecydowanie południe, w czasie sjesty nic się nigdzie nie kupi, ani nie zje). W pociągu się nieco rozgrzewam, odrobinę suszę i po raz kolejny sprawdzam swój elektroniczny bilet na pociąg Rzym – Dijon. Orientuję się, że przypadkiem kupiłem go na niedzielę, zamiast sobotę.
Kategoria >.50, Teren, Wyprawa, Z sakwami


Dane wyjazdu:
150.52 km 0.00 km teren
07:11 h 20.95 km/h:
Maks. pr.:60.84 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1482 m
Rower:Miejski

Włochy 2013, dzień 7

Piątek, 22 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 0

Piątek, 22 lutego 2013

Rodzice zaczynają powrót do Polski, ja wyjeżdżam w kierunku ostatniego celu wyjazdu – Monte Cassino. Dzień niespecjalnie interesujący, ponieważ jest typowo przelotowy, 140 kilometrów robię w trochę ponad siedem godzin, wliczając wyjazd z Rzymu i przeciwny wiatr – wynik jak na warunki spokojnego wypadu akceptowalny. W Cassino robię krótką rundę po centrum, orientuję się w topografii, znajduję market i w momencie w którym rozpoczyna się oberwanie chmury wyjeżdżam szukać noclegu w stronę Cairo. Rozbijam się koło opuszczonej budowy kilku dużych, piętrowych domów – dzięki czemu korzystam z parteru do obozowych czynności, nie musząc kisić się w malutkim namiocie. Jem, piję wino z okazji spokojnego zakończenia (wtedy tak myślałem) wyjazdu. Mokrą mam sporą część rzeczy – buty, skarpetki, spodnie, kurtkę ocieplaną, rękawiczki, mam nadzieję, że następnego dnia będzie lepiej.
Kategoria >100, >.50, Wyprawa, Z sakwami


Dane wyjazdu:
38.17 km 0.00 km teren
02:22 h 16.13 km/h:
Maks. pr.:54.58 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1365 m
Rower:.Ghost

Włochy 2013, dzień 6

Poniedziałek, 18 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 0

Poniedziałek, 18 lutego 2013


Po zastanowieniu się z rodzicami postanawiam przyłączyć się do nich na cztery najbliższe dni, dzisiaj pojedziemy samochodem do Rzymu, zatrzymując się po drodze przed Bagni de san Filippo – chcę na lekko zdobyć Monte Amiata. Wszystko idzie zgodnie z planem, rower wypakowujemy na parkingu, nie biorę ze sobą rzeczy na zjazd, bo okazuje się, że nie mam nic do jedzenia, a przewyższenia jest 1200 metrów, więc rodzice oferują się, że znajdą jakiś sklep i podrzucą mi coś. Na dole (400 metrów) jest osiem stopni na plusie, stopniowo podjeżdżając robi się co raz zimniej. Za Abbadia san Salvatore mija mnie człowiek na elektrycznej hulajnodze – nieco było to irytujące, lecz mam satysfakcję mijając go kilkanaście minut później – rozładowała mu się bateria. W końcu temperatura definitywnie spada poniżej zera, zaczynam żałować, że nie mam nawet ochraniaczy na buty, nie mówiąc o cieplejszej kurtce (podjeżdżam w przeciwdeszczówce). Na szczycie zaczynam się niepokoić, jest -5 stopni, żaden z telefonów rodziców nie odpowiada. Szybko zjeżdżam, piekielnie marznąc, dwa razy próbuję się do nich dodzwonić – udaje się dopiero w Salvatore. Okazuje się, że pogubili drogę i są około czterdziestu minut ode mnie. Trzęsę się z zimna, wchodzę do marketu, robię szybkie zakupy (na szczęście wziąłem pieniądze) i czekam, cały czas dygocąc. Wymarzłem koszmarnie, szczęśliwie w końcu przyjechali i z ulgą wsiadłem do samochodu.

Wtorek, 19 lutego – czwartek 21 lutego 2013
Dni spędzone bezrowerowo, w Rzymie. Było fantastycznie, choć miasto ma bardzo nieprzyjemne miejsca – jak koszmarnie brudne metro.
Kategoria Wycieczka, Wyprawa


Dane wyjazdu:
41.89 km 0.00 km teren
01:59 h 21.12 km/h:
Maks. pr.:31.86 km/h
Temperatura:
Podjazdy:104 m
Rower:.Ghost

Włochy 2013, dzień 5

Niedziela, 17 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 0



Według planu miałem dzisiaj zjeżdżać w stronę Pizy doliną równoległą do wybrzeża, ale wczoraj miałem już naprawdę dosyć gór, w dodatku rodzice już od soboty są w Pizie – na rękę mi jest być tam niezbyt późno i ją nieco zwiedzić. Jedzie się koszmarnie – bolą nogi, tyłek, lekko naciągam ścięgno pod lewym kolanem. Mszczą się poprzednie dni. Parę minut po dziesiątej jestem na miejscu, spotykam się z nimi i odstawiam rower, biorę prysznic, przebieram się w przywiezione przez nich ubrania, słowem – przekształcam się w prawdziwego turystę. I ruszamy na zwiedzanie miasta, ja w sztywnych sportowych butach SPD – i wcale na to nie narzekałem (poza wyślizganymi schodami w krzywej wieży).
Kategoria Wyprawa, Z sakwami


Dane wyjazdu:
135.94 km 0.00 km teren
07:42 h 17.65 km/h:
Maks. pr.:57.75 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2426 m
Rower:.Ghost

Włochy, dzień 4

Sobota, 16 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 0

Sobota, 16 lutego 2013

Zbieram się nawet sprawnie i zaczynam od razu podjazd na passo del Cirone (1255). Jedzie mi się niespecjalnie, czuć zmęczenie, muszę nawet stanąć na postój na wysokości 1000. Na przełęczy ubieram się, fotografuję kolejną tablicę do kolekcji i zaczynam zjazd – mam nadzieję, że nie będzie zbyt długi, bo czekają mnie dzisiaj jeszcze dwie wspinaczki. Podjeżdżając na Ticchiano jest niespecjalnie, znów muszę stanąć na postój – i to dość szybko. Sama końcówka znów stroma, taka długa prosta idąca wprost na przełęcz. I w końcu ostatni podjazd na Lagastrello – piątego Biga w trzy dni. Na nim mam znów grubo ponad 2000 metrów podjazdu, po niecałych 70 kilometrach. Szczęśliwie na tym kończy się górski odcinek wyjazdu. Zjeżdżam do Aulli, na wybrzeżu jem kolację w McDonaldzie (nie chce mi się dzisiaj gotować, jestem naprawdę zmęczony) i nocuję obok jakiegoś rezerwatu ptaków, czterdzieści kilometrów od Pizy. Miejsce jest niezłe (sucho, przyzwoite podłoże), ale bardzo zimno i muszę zebrać się przed biegaczami i porannymi rowerzystami – wygląda na miejsce weekendowej rekreacji. Dzień był ciężki, skumulowało się też zmęczenie poprzednich dni, nie udałoby mi się go zrobić, gdybym poprzedniego dnia nie zaliczył duo Santi, niestety nie mam na to w tym momencie formy.
Kategoria >100, >.50, Wyprawa, Z sakwami


Dane wyjazdu:
126.74 km 0.00 km teren
07:40 h 16.53 km/h:
Maks. pr.:53.39 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2924 m
Rower:.Ghost

Włochy, dzień 3

Piątek, 15 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 0



Rano znów nie udaje mi się zebrać wcześnie, w pewnym momencie pasażerowie samochodu, który zatrzymał się w zatoczce na szosie zauważają mój namiot, po chwili jednak odjeżdżają. Jazdę zaczynam od zjazdu na poziom morza, później spokojnie jadę w górę doliny, na mniej więcej 200 metrów. Ponownie decyduję się na zmianę planów – zamiast podjeżdżać bezpośrednio na przełęcz Ghiffi (1010 n.p.m.) wolę podjechać na passo del Bocco i zrobić z niego „skok w bok” – boję się, że boczniejsz droga na Ghiffi nie została odśnieżona, jak się później okazało niepotrzebnie. Podjazd jest solidny, jednak prawie 800 metrów przewyższenia to już nie byle co. Udaje mi się podjechać to bez postoju, stosując metodę dzielenia podjazdu na stumetrowe odcinki, co pozwala nie myśleć o czekających kolejnych kilkuset metrach.
Po niezbyt długim zjeździe robię postój w Sesta Godano i zaczynam ostatni przewidziany na dzisiaj podjazd. Ponieważ jednak jest dość wcześnie (15), a następny dzień przewiduje aż trzy duże Bigi chcę spróbować zaliczyć jeszcze dzisiaj Colle dei duo Santi – pozwoliłoby to zanocować dalej i odciążyć sobotę. Dość sprawnie (choć robiąc kilka zdjęć) podjeżdżam i wjeżdżam do Valditermine, skąd startuję (o 16:45) na Biga. Zostało mi 500 metrów, teoretycznie powinienem zdążyć wrócić przed zmrokiem. Podjazd ciężki – jestem już bardzo zmęczony, mam w nogach 2000 metrów przewyższeń, ostatnie 200 metrów podjazd trzyma ponad 10% (odpuszcza tylko na moment do 8%), więc staję na odpoczynek i zrzucam ręcznie na młynek. Zjazd zaczynam chwilę przed 18, jadę tak długo jak się da bez światła (żeby nie tracić czasu na grzebanie w bagażu), po zaliczonych kilku dziurach zakładam czołówkę, później jeszcze zmieniam baterie.
Po Pontremoli chwilę krążę szukając marketu, kupuję wodę, kolację i słodycze na dzień następny (cały górski, czterodniowy odcinek przejechałem na tzw. szturmżarciu), wyjeżdżam kilka kilometrów i nocuję nad potokiem, miejsce dość słabe, bo błotniste.
Kategoria >100, >.50, Wyprawa, Z sakwami


Dane wyjazdu:
145.89 km 0.00 km teren
08:30 h 17.16 km/h:
Maks. pr.:51.83 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2738 m
Rower:.Ghost

Włochy, dzień 2

Czwartek, 14 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 0



Śpię słabo, w nocy budzę się z zimna, w końcu chowam do śpiwora i głowę, przez co nieco go zawilgacam oddechem. Wstaję dopiero o 8, zwijanie obozu idzie mi bardzo powoli, próbuję wysuszyć rękawiczki, w namiocie jest nieco mokro (wentylacja nie jest jego dobrą stroną), zwijam go bez nich (przez co muszę robić przerwy na grzanie dłoni), ruszam dopiero przed dziesiątą. Przez pierwszych kilka kilometrów mam całkowicie przemarznięte dłonie i stopy, mocno bolą, szczęśliwie szybko zaczynam pierwszy podjazd, więc nawet się trochę rozbieram.
Zasadniczy podjazd na Monte Beigua (1287 n.p.m., Big) zaczynam z około 300 metrów. Jest dość trudny, zdejmuję nawet długie spodnie. Od 900 metrów droga jest częściowo pokryta śniegiem (w cieniu), więc jedzie się niespecjalnie. Na szczycie (naturalnie są i nadajniki, i anteny, kolejne już w moim zdobywaniu Bigów), robię krótki popas i zaczynam zjazd w kierunku przełęczy Faiallo. Mniej więcej 150 metrów niżej mijam schronisko, zaraz później droga już nie jest odśnieżona – pięć kilometrów do najbliższej miejscowości przez głęboki do kolan śnieg mnie zniechęca i wracam na szczyt – w pewnym momencie zatrzymałem się i puściłem samochód i musiałem kawałek wprowadzić – śnieg był zbyt wyślizgany, żeby ponownie ruszyć. Zjazd zdecydowanie nie należy do przyjemnych, hamuję bardzo ostrożnie, jadę kilkanaście kilometrów na godzinę, dwa razy podpieram się nogą. Poniżej śniegu robi się już normalnie, błyskawicznie docieram do morza (i jednocześnie uznaję za całkowicie nierozsądne w sytuacji napiętego harmonogramu zdobywanie przełęczy od tamtej strony). Jest około 16, więc bez zbytniego pośpiechu, ale dość sprawnie jadę w stronę Genui. Miejsc na nocowanie nie brakuje, ale jest zdecydowanie zbyt wcześnie. Przejazd przez miasto był przede wszystkim długi (chyba ze czterdzieści kilometrów miejskiej jazdy) i stresujący – duży ruch, skutery – niezbyt przyjemne mając rower z bagażem. Po obejrzeniu mapy decyduję się zmienić plan i od morza odbić dopiero za Rapallo zamiast w Genui, oszczędzi mi to nieco przewyższeń, a nie zmieni możliwości realizacji celów. Za Rapallo zjeżdżam z głównej szosy, żeby poszukać noclegu, wita mnie 20% ścianka do St. Petro. Ponieważ wciąż nawala mi przednia przerzutka, muszę ją wjechać na przełożeniu 36/30 (z tylną też mam drobny problem), ale z drobną przerwą daję radę. Noclegu nie znalazłem, nocuję kawałek dalej, poniżej szosy na tarasie z oliwkami. I w nocy jest ciepło.
Kategoria >100, >.50, Wyprawa, Z sakwami


Dane wyjazdu:
149.11 km 0.00 km teren
06:57 h 21.45 km/h:
Maks. pr.:51.49 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1739 m
Rower:.Ghost

Włochy 2013, dzień 1

Środa, 13 lutego 2013 · dodano: 18.07.2013 | Komentarze 1

Od września zeszłego roku studiuję we Francji, w związku z programem podwójnego dyplomu, pomiędzy Politechniką Łódzką i francuską uczelnią ENSAM. W związku z tym mam nieco inne możliwości podróżowania niż z Polski. Po analizie dostępnych połączeń, kosztów i problemów związanych z transportem zdecydowałem się na dwunastodniowy wypad do Włoch. Plan przewidywał pięciodniowy przejazd z Turynu do Pizy, spotkanie z rodzicami, którzy również wybrali się do Włoch na ferie zimowe, a następnie jazdę na południe, bez dokładnie sprecyzowanego planu – celem był Rzym, ale z możliwością jazdy dalej na południe.
Pierwszy etap miał być zdecydowanie najtrudniejszy – zaplanowałem etapy długości stu kilkunastu kilometrów z przewyższeniami rzędu 2500 metrów, z sześcioma bigami do zdobycia.
Biorąc pod uwagę zeszłoroczne doświadczenia hiszpańskie oraz brak możliwości pożyczenia namiotu aarda, wprowadziłem pewne zmiany w sprzęcie. Przede wszystkim kupiłem namiot Vaude Lizard – bardzo lekki (teoretycznie dwuosobowy), który mogłem spakować do sakwy. Dodatkowo kupiłem ocieplającą wkładkę do śpiwora oraz grube wełniane skarpety. Wraz z prowiantem na jeden dzień jazdy spakowałem się w dwie tylne sakwy Ortlieb oraz torbę podsiodłową. Z wyniku byłem zadowolony, biorąc pod uwagę sporą ilość ciepłych ubrań. Dodatkowo planowałem po raz pierwszy wspomagać się w warunkach wyprawowych GPSem w smartfonie – co wiązało się z koniecznością rozsądnego gospodarowania jego baterią (poza niewielką baterią zewnętrzną planowałem ładowanie dopiero w Pizie).


Wyjeżdżam z Cluny o 8 rano, nieco za późno, gdyż o 9:25 mam pociąg z Macon – 23 kilometry do pokonania, w tym przełęcz z przewyższeniem około 150 metrów. Nie mając zbytnio wyboru jadę dość szybko (średnia 26km/h), choć bardzo ostrożnie zjeżdżam z przełęczy – boczna droga była oblodzona. Na dworcu odbieram bilet z automatu i sprawnie odkręcam kierownicę i przednie koło, pakuję rower w worki foliowe (wożenie nierozłożonych rowerów jest dozwolone tylko w TGV posiadających miejsca na rower, w dodatku jest dodatkowo płatne). Spodziewałem się specjalnego miejsca na większy bagaż – podobnie jak w czasie mojej jedynej wcześniejszej jazdy w 2010 roku. Okazuje się jednak, że muszę postawić swoją, dość nieporęczną, paczkę przy drzwiach, koło miejsca przeznaczonego na walizki. Nieco się tym stresuję (jednak nieco przeszkadza), ale obsługa nie widzi problemu. Na granicy francuscy pogranicznicy sprawdzają dokumenty, wyprowadzają kilku emigrantów. W Turynie rozpakowuję dość sprawnie rower i wspomagając się GPS wyjeżdżam z Turynu. Nieco się spieszę, gdyż mam według planu 125 kilometrów do zrobienia, a jest już 15 – na pewno będę jechał po nocy, czego zbytnio nie lubię. Pierwszy odcinek jest stosunkowo nudny, rozgrzewkowy – totalnie płasko, wiatr mi nieco pomaga, wszędzie wokół widać góry. Tak się to ciągnie aż do Canale – szosa omija je tunelem z zakazem, więc wjeżdżam do miasta, po wyjeździe nagle znajdują się przede mną dość solidne pagórki (choć najpierw zjazd sympatycznymi serpentynami). Od Alby jadę już na światłach, robi się co raz zimniej (ostatecznie temperatura staje na -5 stopniach), zaliczam trzy przełęcze, niestety włoskie drogi są znacznie gorsze od hiszpańskich i trzeba bardzo uważać na zjazdach. Przy zjeździe na Dego nocuję w miejscu wypatrzonym na zdjęciach satelitarnych – boczna droga wchodząca ponad tunel głównej szosy. Rozbijam się na śniegu, przez brak myślenia robię to w rękawiczkach, mocząc je. Nie mam ochoty, ani wody na gotowanie, więc zjadam ostatnią kanapkę i idę spać.
Kategoria >100, >.50, Wyprawa, Z sakwami


Dane wyjazdu:
22.00 km 15.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:600 m

Zima, zima

Niedziela, 10 lutego 2013 · dodano: 11.02.2013 | Komentarze 0

Dzisiaj wypad w pobliskie górki - śnieżnie, niezbyt zimno, więc bardzo przyjemnie. Znajduję w końcu szczyt z masztem telekomunikacyjnym, kilka ciekawych odcinków zjazdowych też się znalazło - bardzo kręciłem się po w sumie niewielkim terenie.
W ochraniaczach (łokci i goleni) psychika pozwala na więcej.


W środę jadę na dziesięciodniowy wypad do Włoch, ciekawe na co pozwoli kondycja i warunki, ale w planach mam kilka bigów i zwiedzanie miast (Piza, Florencja, Rzym).
Kategoria Teren, Wycieczka