Serwecz

avatar

Jeżdżę turystycznie, z lekkim zacięciem sportowym. Najchętniej w górach, zdobywam Bigi.

Mam przejechane 83920.25 kilometrów w tym 2951.30 w terenie. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl 2019:
button stats bikestats.pl
2018:
button stats bikestats.pl
2017:
button stats bikestats.pl
2016:
button stats bikestats.pl
2015:
button stats bikestats.pl
2014:
button stats bikestats.pl
2013:
button stats bikestats.pl
2012:
button stats bikestats.pl
2011:
button stats bikestats.pl
2010:
button stats bikestats.pl
2009:
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy serwecz.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypad

Dystans całkowity:17414.77 km (w terenie 832.82 km; 4.78%)
Czas w ruchu:813:15
Średnia prędkość:21.31 km/h
Maksymalna prędkość:85.50 km/h
Suma podjazdów:155580 m
Liczba aktywności:136
Średnio na aktywność:128.05 km i 6h 04m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
236.22 km 0.00 km teren
08:28 h 27.90 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy:1285 m
Rower:.Ghost

Kraków - dzień III

Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 13.03.2011 | Komentarze 10

Klasyczną drogą przez Jurę z Krakowa do Łodzi. Na Jurze jechało mi się świetnie, szybkie podjazdy. W Piotrkowie nieco zamuliłem i z fantastyczną średnią 34km/h Miki przyciągnął mnie do Łodzi.
Rano wiatr kołujący, później sprzyjający.
Drugi dystans w życiu.
Kategoria >100, >200, >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
176.44 km 6.00 km teren
07:34 h 23.32 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:15.0
Podjazdy:1139 m
Rower:.Ghost

Kraków dzień 2

Sobota, 12 marca 2011 · dodano: 13.03.2011 | Komentarze 0

Kategoria >100, >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
155.84 km 0.00 km teren
06:18 h 24.74 km/h:
Maks. pr.:62.50 km/h
Temperatura:4.0
Podjazdy:567 m
Rower:.Ghost

Kraków dzień 1

Piątek, 11 marca 2011 · dodano: 11.03.2011 | Komentarze 0

Uczelnia (x2)
Łódź - Piotrków Trybunalski - Kamieńsk - Radomsko - Częstochowa
Kategoria >100, >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
175.35 km 0.00 km teren
07:22 h 23.80 km/h:
Maks. pr.:62.50 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2219 m
Rower:.Ghost

Zakopane? Czemu nie!

Niedziela, 6 marca 2011 · dodano: 08.03.2011 | Komentarze 0

Ogrodzieniec - Olkusz - Kraków -
Dobczyce - Rabka - Nowy Targ - Zakopane
Kategoria >100, >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
220.04 km 0.15 km teren
08:47 h 25.05 km/h:
Maks. pr.:66.50 km/h
Temperatura:5.0
Podjazdy:1285 m
Rower:.Ghost

Jura

Sobota, 5 marca 2011 · dodano: 05.03.2011 | Komentarze 0

Łódź - Łask - Szczerców - Ostrołęka (stąd z Waxmundem i Symfonianem) - Nowa Brzeźnica - Borowno (tutaj nas Symfonian opuścił) - Kłomnice (stąd z Szarnem) - Turów - Ostręznik - Żarki - Kroczyce - Siamoszyce - Mokrus (stąd z Markiem D.) - Podzamcze - Ogrodzieniec
Kategoria >100, >200, >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
169.94 km 0.00 km teren
07:28 h 22.76 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:-8.0
Podjazdy:784 m
Rower:.Ghost

Zimowy wypad - dzień trzeci

Poniedziałek, 21 lutego 2011 · dodano: 22.02.2011 | Komentarze 10


Zdjęcia z wypadu
W związku z prognozami pogody (wiatr z północnego wschodu), niewielką odległością do Kielc oraz fatalnym powrotem z nich (3 przesiadki!), decyduję się jechać do Krakowa. 160 kilometrów zapowiada dość spokojny dzień, pociąg mam mieć o 18:15, więc spokojnie się zbieram i wychodzę z kwatery dopiero po 8. I wtedy przypominam sobie, że pociąg o 18 to drogie i niewygodne intercity, wygodniejsze interregio jest o 17. Ale mimo wszystko powinienem zdążyć.
Po wyjściu jeszcze kilka minut walczę z licznikiem – dwukrotnie wyłącza się po włożeniu w podstawkę, walka z tym kosztuje mnie chwilowe przemrożenie rąk. Jest -10 stopni, 3 kilometry po ruszeniu jestem zmuszony do postoju i rozgrzania dłoni. W tym momencie mam poważne wątpliwości, czy dojadę do Krakowa, ale tak naprawdę nie mam wyboru i ruszam dalej. Ponieważ nie mam zbyt wiele czasu, a i zwiedzać nie zamierzam, to staję co jakieś 30 km, między innymi w Pacanowie (niestety droga omija samą miejscowość, a specjalnie zbaczać nie mam ani czasu ani ochoty). Po drodze droga w dalszym ciągu faluje, co tym razem przyjmuję z dużym zadowoleniem, podjazdy to okazja do rozgrzania się, a szczególnie stóp, które momentami solidnie marzną.
Przed Krakowem wsie łączą się w jeden długi ciąg, zmieniają się tylko nazwy miejscowości, choć bywają i takie bardzo długie, w jednej naliczyłem aż cztery przystanki autobusowe. Po pogorszeniu jakości nawierzchni poznaję, że wjeżdżam do miasta, i, chyba, jednym z najbrzydszych rejonów Krakowa jadę dalej. Choć planowałem skręcić z krajówki dopiero w Nowej Hucie, to myli mnie strzałka na Podgórze i przez boczną ulicę, za to z bardzo dużym ruchem, przebijam się do jakiejś świeżo wybudowanej dwupasmówki (chyba Christo Botewa). Uspokajam się dopiero, kiedy widzę tramwaje i strzałki na centrum. Później już sprawnie docieram na rynek, kupuję w Chimerze obiad na wynos i spokojnie dążę na pociąg do Łodzi, który w końcu nie jest łączony z tym z Katowic w Częstochowie, co zawsze wymagało przenoszenia się na nowy koniec składu. Ale to dzięki temu, że jest to interregio, a więc pociąg „podmiejski”.
Co do sprzętu i kwestii temperatur. Poza postojami i momentami po nich nie zmarzłem ani razu, choć przy takich warunkach obowiązkowe powinny być dwie pary rękawic (jedne cienkie do manipulowania sprzętem), dodatkowo miałem na sobie oprócz koszulki tylko polar i membranową kurtkę, do tego oczywiście długie spodnie, dwie pary skarpet i buty trekkingowe, polarową czapkę. Jak dla mnie był to zestaw całkowicie wystarczający, miałem w sakwach także dodatkowe ubrania. No i rzecz bardzo ważna – sprawdzony termos (albo lepiej dwa). Zjadłem też olbrzymie ilości jedzenia, licząc pobieżnie cztery 7days, cztery drożdżówki, dwa duże opakowania delicji, dwa małe opakowania ich „podróbek”, 5 kanapek, pewnie z 7 czekolad, do tego dwie solidne obiadokolacje i normalne śniadania.
Kategoria >100, >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
230.46 km 0.00 km teren
10:37 h 21.71 km/h:
Maks. pr.:50.50 km/h
Temperatura:-7.0
Podjazdy:1141 m
Rower:.Ghost

Zimowy wypad - dzień drugi.

Niedziela, 20 lutego 2011 · dodano: 22.02.2011 | Komentarze 0


Zdjęcia z wypadu
Mimo nastawionego na. 5:45 budzika, wstaję solidnie po 6 i 7:40 ruszam. Przejeżdżam przez starówkę (choć znów mi się niestety spieszyło, pośpiech to cecha charakterystyczna tego wyjazdu), dość urokliwa, odpowiadającą moim wyobrażeniom. Szybko docieram do drogi krajowej, która będzie mi towarzyszyć aż do Zamościa. Aż do Piasków jest dwupasmowa, choć ze słabą nawierzchnią, ruch bardzo niewielki, w dalszym ciągu nieco mokro, znów moczę sobie buty. Teren jest dość mocno pofalowany, właściwie nie ma płaskich odcinków, cały czas hopki po 20-30 metrów. W Piaskach staję na pierwszy postój, w pobliżu bardzo wysokiego masztu telekomunikacyjnego, gdzieś od połowy częściowo przysłoniętego chmurami. Tu już nawierzchnia jest lepsza i w Zamościu jestem po 12, po jeszcze jednym postoju za Krasnymstawem. Po drodze mijam bardzo dużo przydrożnych krzyży (zawsze z wypisanym fundatorem – to chyba typowe dla tego regionu) i dobrze oznaczoną połowę drogi pomiędzy Lublinem i Zamościem – na szczycie solidnej górki (około 70 metrów przewyższenia), w lesie stoi obelisk informujący o tym punkcie. Samo miasto nieco mnie rozczarowuje, choć może po prostu wymaga dokładniejszego zwiedzenia. Stare miasto jest w większości odnowione, ale zupełnie (czy prawie zupełnie) puste, na rynku jedyną rzeczą, jaka się dzieje, jest rozstawione przenośne lodowisko. Sam rynek sprawia wrażenie ogromnego ( sporo większy niż ten w Lublinie) i jest pokryty świeżo spadłym śniegiem. Boczne uliczki uświadamiają mi, że choć miasto zaplanowano i zbudowano z ogromnym rozmachem, jak na przedsięwzięcie prywatne, to było to jednak miasto bardzo prowincjonalne – nie dorasta większym miastom do pięt. Szczególnie zawiodły mnie same fortyfikacje, które w wielu miejscach są rozkopane, żeby umożliwić szeroki i wygodny wjazd samochodom.
Około 13 wyjeżdżam na drogę w kierunku Janowa Lubelskiego, przede mną około 70 km z bocznym lub przeciwnym wiatrem. Jedzie się ciężko, nie przekraczam 23 km/h, w większości po płaskim jadę 20-21, to znów efekt słabej formy. Zaskakuje mnie ciekawy odcinek w Szczebrzeszynie, omijający jakiś cenny przyrodniczo fragment, a kończący się ponad 100 metrowym zjazdem, później wracam do dalszego męczenia się do Janowa. Samo miasteczko odbieram jako olbrzymią ulgę, choć niedaleko za miastem robi się ciemno. Przede mną 28 km, ale z prędkością w okolicach 25km/h, ze sprzyjającym wiatrem, co jednak istotnie czuć (szczególnie po ponad 160 km w nogach). W Nisku rozglądam się nieco za noclegiem, ale jedyny zajazd wygląda zbyt elegancko, więc staję na stacji benzynowej na odpoczynek i ruszam w ostatni etap – 30 km do Sandomierza. Jedzie się zaskakująco dobrze, choć znów pada śnieg (lecz znacznie mniej niż poprzedniego dnia), a ja znów jadę około 20 km/h. Spora zasługa niezłego komfortu jazdy, to to, że szosa jest prawie w całości wyremontowana (choć niestety bez pobocza), a dużymi odcinkami oświetlona. Kawałek przed Sandomierzem staję na ostatni postój – głównie z rozsądku, żeby mnie nie „odcięło” w samej końcówce. Przejeżdżam kolejny raz Wisłę i rozglądam się za wjazdem na Stare Miasto. W końcu decyduję się na bezpośredni podjazd od strony Wisły, jednak brukowana uliczka pokryta śniegiem, niedziałająca przednia przerzutka i 14% nachylenia zmusza mnie do podprowadzania, które zresztą nie było najłatwiejsze, buty ślizgały mi się po bruku. Na rynku korzystam z informacji turystycznej, po krótkim szukaniu znajduję kwaterę i o 21 kończę jazdę. Kolacja, chwila zastanawiania się nad trasą (połączona z konsultacją w sprawie pociągów) i spać.
Kategoria >100, >200, >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
196.14 km 0.00 km teren
08:27 h 23.21 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:-6.0
Podjazdy:478 m
Rower:.Ghost

Zimowy wypad

Sobota, 19 lutego 2011 · dodano: 22.02.2011 | Komentarze 3



Zdjęcia z wypadu
Wypad zaplanowałem tydzień wcześniej, jako krótki, 3 dniowy sposób na spędzenie ferii.
Po jesieni, w czasie której zupełnie nie chciało mi się jeździć, w lutym nabrałem nowej ochoty na rower. Jechać miałem pociągiem, który w Warszawie jest o 8 rano, ale zaspałem i pojechałem następnym, przyjeżdżającym o 9. Na dworzec dojechałem bez problemu, choć śniegu na ulicach było całkiem sporo. Podróż minęła w niezbyt miłej atmosferze, ponieważ po drodze dosiadło się 4 pijanych pseudokibiców, wulgarnych i agresywnych. W Skierniewicach zostali siła wyrzuceni przez sokistow, po tym urozmaiceniu, już bez problemu wjeżdżamy do Warszawy. Z dworca ruszam około 9:15, jezdnie są czarne i mokre, więc szybko wilgotnieją mi buty i spodnie. Jedzie się nieźle, ruch jest niewielki, szybko przebijam się do Wisłostrady, w Konstancinie tracę chwile ze względu na przebudowę mostu. Po dwóch chwilach zwątpienia, oglądam mapę i ignoruję objazd przejeżdżając tymczasową kładka dla pieszych. Kawałek za miastem staję na postój, jem dwie drożdżówki (polecam cukiernię „Prosto z pieca” na Centralnym!). W Górze Kalwarii na moment zjeżdżam na krajową 50 i przekraczam Wisłę. Ruch bardzo duży, na szczęście szybko skręcam w zupełnie boczną drogę, na kolejny postój staję koło Wilgi. Zjadam ostatnie dwie drożdżówki i szykuję się do długiego etapu, aż do Dęblina. Jadę sprawnie, staję po 110 km i o 15 na stacji benzynowej. Jem kanapkę i ruszam do Puław. Tam zapalam lampkę i jadę do Bochotnicy, gdzie rezygnuję z przejechania przez Kazimierz, oszczędzając kilka kilometrów. Droga wzdłuż Wisły jest średniej jakości, czasu też nie mam zbyt wiele, decyduję się jednak dotrzeć do Lublina, a jeśli nie dam rady, to poszukać noclegu w Nałęczowie. Po kilku kilometrach od rozjazdu staję pod sklepem, zaczyna padać śnieg, który przybiera na sile. Robi się ciekawiej, po wybitnie nudnym odcinku z Warszawy (zupełnie płaskim, idącym przez kolejne, niewiele różniące się od siebie wsie), pojawiają się górki, niektóre z nachyleniem przekraczającym 5%. Od Wąwolnicy jadę po ciemku, w Nałęczowie staję, żeby zmienić baterie w czołówce (miałem założone stare, które dawały zbyt mało światła) i wyczyścić rower z zamarzniętego błota pośniegowego, które kleiło się do wszystkiego, blokując koło, unieruchamiając tez przednią przerzutkę. Za pomocą imbusów usuwam część nagromadzonego brudu, ale nie mam złudzeń – cała robota po chwili pójdzie na marne. W silnie padającym śniegu jadę dalej, mimo sporego ruchu jedzie się dobrze, nikt nie trąbi, choć muszę jechać środkiem pasa ruchu. W Lublinie nieco po omacku (plan mam tylko ścisłego centrum) jadę do śródmieścia i już na podstawie tablicy z informacją turystyczną i mapą jadę do schroniska. Rower wstawiam do pokoju (niestety spłynęła z niego masa błota, mimo wcześniejszego oczyszczenia) i idę do sklepu, a później do knajpki na kolację.
Dzień ciężki, ze względu na późny start stale się spieszyłem, a słaba, po kilku miesiącach przerwy forma, nie pozwoliła na sprawne pokonanie względnie łatwego odcinka Warszawa – Puławy, średnia była w okolicach 25 km/h, będąc w formie mógłbym powalczyć o 26-27km/h. Końcowy odcinek stosunkowo trudny, głównie ze względu na padający śnieg i związane z tym zbieranie śniegu przez rower, temperatura nie była specjalnie uciążliwa, przy właściwym wyposażeniu całkowicie znośna.
Kategoria >100, >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
73.14 km 0.15 km teren
03:41 h 19.86 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:10.0
Podjazdy:1045 m
Rower:.Ghost

Sudety dzień 3

Piątek, 1 października 2010 · dodano: 03.10.2010 | Komentarze 4

W nocy wyszedłem na chwilę, aby posłuchać rykowiska jeleni i popatrzeć w rozgwieżdżone niebo. Fantastyczna chwila.

Choć początkowo rozważałem powrót do Wrocławia rowerem, to zabrakło mi motywacji.
Budzik nastawiłem na 5, ale zanim wstałem zrobiła się 7 i wszystko stało się jasne.
Wyjechałem chwilę po 9, podziwiając zaszronioną halę oświetloną jesiennym słońcem (tak, było słońce!). Zacząłem od podjazdu, który zmusił mnie do szybkiego rozebrania się z kurtki i bluzy. Później ostry, szybki i generalnie bardzo fajny. W Świeradowie miałem w planie zaliczenie podjazdu od szosy 361 drogą w stronę Świeradowa, przez dolną stację gondoli - w zeszłym roku miałem z nim duże problemy i prawdopodobnie na nim poważnie naruszyłem sobie kolana. Ale musiałem najpierw podjechać podjazd od drugiej strony, zjechać i dopiero wrócić.
Podjeździk naturalnie w tym roku był stosunkowo łatwy, bo krótki, choć w zeszłym roku na najlżejszym przełożeniu 26/34 albo 26/32 z sakwami łatwy nie był. Najostrzejszy fragment to 1.33km, przewyższenia jest 136 metrów, ale jest kilka odcinków po 15%, łapie maksymalnie 16-17%. A później to już się spieszyłem, bo o 12:56 miałem pociąg z Jeleniej. O 11:20 zacząłem zjazd z zakrętu śmierci nad Szklarską Porębą, o 12:20 miałem już kupiony bilet do Łodzi.
We Wrocławiu wybrałem się na pizzę i po 23 byłem w domu.
Wyjazd był chyba najtrudniejszą rzeczą, jaką do tej pory zrobiłem, głównie ze względu na pierwszy dzień, kiedy padało cały czas. Mocniej, słabiej ale cały czas. Naprawdę demotywujące, kiedy jest dodatkowo pod wiatr i jeszcze jedzie się samemu.
Ale drugi dzień dał mi wielką satysfakcję, z kolei trzeci był bardzo przyjemny. Ładna pogoda, fantastyczne widoki. Czego chcieć więcej?
Zdjęcia
Kategoria >.50, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
129.36 km 4.65 km teren
07:19 h 17.68 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:5.0
Podjazdy:2843 m
Rower:.Ghost

Sudety dzień drugi

Czwartek, 30 września 2010 · dodano: 03.10.2010 | Komentarze 0

Rano wstałem o 5 i bez przekonania zebrałem się z kwatery, wyjeżdżając ostatecznie o 6:35.
Przejazd przez Jelenią poszedł mi gładko, choć dwukrotnie sprawdziłem dla pewności mapę. W Podgórzynie nastawiłem wysokość, przy rozjeździe na Borowice zjadłem słodką bułkę i zacząłem podjazd.
Początek był przyjemny, szosa wyraźnie szła do góry, otoczenie już typowo jesienne (ale ładne, nie padało!), więc jechało się dobrze. Później wjazd do lasu, przed nim uśmiechnęli się do mnie jacyś pracownicy leśni - wiedzieli, na co się porywam.
Podjazd szedł równo, zgodnie z profilem pojawił się jeden bardzo stromy odcinek (aż bałem się, że na przysypanym nieco liśćmi asfalcie stracę przyczepność), ale przejechałem go, później wypłaszczenie i kolejna, końcowa ścianka. Podjechałbym całość bez zatrzymania, ale coś zablokowało mi łańcuch i musiałem stanąć kilkaset metrów przed szczytem, niewiele brakowało do wywrotki. Na szczęście udało mi się ruszyć i po chwili byłem pod schroniskiem. Byłem mocno zgrzany, a na zewnątrz było 0 stopni, więc bez zwłoki wszedłem do schroniska i zjadłem jajecznicę. Przebrałem się zrobiłem zdjecie pod tablicą z nazwą schroniska (taras był dziwnie śliski, czyżby pokryty lodem?) i zacząłem zjazd. Szosa po stronie czeskiej jest fantastycznie poprowadzona, niestety nie mogłem cieszyć sie zbytnio zjazdem, gdyż nie zabrałem rękawic narciarskich, a lekkie rękawiczki strechowe były zbyt lekkie, więc dwukrotnie stawałem na rozgrzanie dłoni. Stopy, choć przemoczone, dokuczały mniej.
Zjazd był długi, około 20 kilometrowy, więc już około 11 dojeżdżałem do początku kolejnego podjazdu. W Hrabacovie skręciłem w prawo i zacząłem podjazd na drugiego Biga wypadu - Vrbatovą boudę. Według profilu podjazd miał być z gatunku "upierdliwych" - 22 km, prawie 1000 metrów w pionie. Początek był łatwy i nudny, ze świadomością, że jadę wolno, wysokości nie przybywa, a kilometrów dalej dużo. Gdzieś za skrętem na Rokytnice zrobiło się bardziej stromo i już nie odpuściło. Trzymało po 8-10%, z momentami po 11-12%, więc na postój stanąłem w Hornym Misecku, około 5 km przed szczytem. Reszta poszła już gładko, szczególnie widokowy jest końcowy odcinek idący trawersem w górę grzbietu z rozległą panoramą. Na górze (1395 metrów) okazało się, że schroniska jako takiego nie ma, są jakieś barki, jest 1 stopień, leży cienka warstwa śniegu. Według strony bigów asfalt miał się skończyć tam, ale szedł dalej i, co gorsza, wyżej. Na wysokości 1410 metrów zaczął sie zjazd, ale dla pewności przejechałem jeszcze kilkaset metrów zanim stanąłem pod drogowskazem na krótki i szybki postój. Po 78 km miałem około 2000m podjazdów. Nieźle, prawie jak w Alpach. Spytałem się pary turystów, czy dalej jest już w dół, zjadłem "jak najszybciej jak najwięcej" i zacząłem zjazd. Znów dwa razy rozgrzewałem ręce, szczęśliwie zjazd był krótszy.
Ładną szoską pojechałem do Rokytnic, a później skręciłem na Harrachov. Na tym odcinku miałem już wyraźnie dosyć, stanąłem nawet dwa razy na robienie zdjęć, szosa faktycznie była bardzo ładna. W samym Harrachovie zaintrygowała mnie reklama "piwnego Spa" no i oczywiście zrobiłem zdjęcie słynnej skoczni. Krótki i nietrudny podjazd na przełęcz Szklarską solidnie mnie zmęczył, więc ponownie stanąłem na moment. Na przełęczy kilka smsów i ruszam w kierunku Chatki Górzystów na hali izerskiej. Bardzo malowniczy szlak, ostanich 5 km szutrami, co nieco mnie zmęczyło, szczególnie zajmujące całą szerokość drogi kałuże. Starałem się je omijać, co prawie skończyło się upadkiem do rowu.
W chatce już wyraźnie po sezonie, nie było nawet komu w kominku napalić, więc woda była letnie. Zjadłem, przespałem się, zjadłem (naleśniki z jagodami - polecam), przespałem się, pogadałem z sympatycznymi rowerzystami z Gdańska, którzy lasami i bocznymi drogami dojechali w 6 dni tutaj, w końcu zdecydowałem się na prysznic i poszedłem spać.
Zdjęcia
Kategoria >100, >.50, Wypad, Z sakwami