Serwecz

avatar

Jeżdżę turystycznie, z lekkim zacięciem sportowym. Najchętniej w górach, zdobywam Bigi.

Mam przejechane 83920.25 kilometrów w tym 2951.30 w terenie. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl 2019:
button stats bikestats.pl
2018:
button stats bikestats.pl
2017:
button stats bikestats.pl
2016:
button stats bikestats.pl
2015:
button stats bikestats.pl
2014:
button stats bikestats.pl
2013:
button stats bikestats.pl
2012:
button stats bikestats.pl
2011:
button stats bikestats.pl
2010:
button stats bikestats.pl
2009:
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy serwecz.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>300

Dystans całkowity:2708.04 km (w terenie 13.10 km; 0.48%)
Czas w ruchu:101:34
Średnia prędkość:26.66 km/h
Maksymalna prędkość:55.00 km/h
Suma podjazdów:7770 m
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:386.86 km i 14h 30m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
515.36 km 1.50 km teren
17:52 h 28.84 km/h:
Maks. pr.:54.90 km/h
Temperatura:
Podjazdy:2038 m
Rower:.Peritus

Maraton Podróżnika

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 5

Odcinek 1 (Łuków: 68 km)
Tempo bardzo spokojne, wręcz spacerowe. Wszystkie grupy jadą bardzo blisko siebie, momentami nieco się zajeżdżają.
Taka jazda mnie nieco męczy, pojawiają się nawet próby gry w kalambury. Humory dopisują, trema odpadła. Postój w Łukowie na rynku: jedzenie, uzupełnienie picia, zdjęcie butów.

Odcinek 2 (Kozłówka: 130km)
Początek również spokojny, aż do momentu kiedy Transatlantyk traci cierpliwość i zaczyna przyspieszać. Formuje się kilkunastoosobowa ucieczka, ludzie zaczynają mocno pracować i jechać w linii. Na postój dojeżdżamy z 7 minutowym zapasem.

Odcinek 3 (Bychawa: 190 km)
Dalej dość mocne tempo, momentami znacznie przekraczające 30 km/h. Odznacza się Kurier, który je dodatkowo podkręca. Grupa liczy kilka osób, na postój przyjeżdżamy znów jako pierwsi (ale przed nami jest ciągle Turysta, który się nie zatrzymuje).

Odcinek 4 (Szczebrzeszyn: 270km)
Ruszam z postoju razem z Keto chwilę przed grupą. Jedziemy spokojnie, aby mogli nas dopaść. Po jakimś czasie wyprzedza nas ponownie Kurier, Waxmund, Wilk i Gabriel, nie gonimy ich jednak, tempo około 38 km/h to dla nas za dużo. Jedziemy we dwóch, aż zgarniamy Gabriela, który nie utrzymał koła. Ten odcinek był najbardziej pagórkowaty ze wszystkich, gdzieś koło Radecznicy wyprzedzamy Kuriera z ekipą, którzy stanęli na postój.
Po wjeździe na drogę krajową czeka nas największy podjazd trasy (100 metrów przewyższenia, momentami 8%), ale wbrew obawom wjeżdżam go spokojnie na szosowej, wąsko zestopniowanej kasecie.
W Szebrzeszynie (15 minut przewagi, zastajemy jeszcze Turystę) długi, ponad godzinny postój: obiad (spaghetti), kawa, pół piwa. Myję się w umywalce i przebieram, ale taka ilość płynów nie pomaga mi i przez moment mam mdłości. Zakładamy lampki i przygotowujemy się do jazdy nocnej.

Odcinek 5 (Łęczna: 364 km)
Ruszamy sporą grupą do Nielisza, gdzie robimy zakupy. Niestety samochód się spóźnia i dogania nas główna grupa: zrywamy się z aardem i ją gonimy.
Jedziemy w miarę sporą grupą (kilka osób??) i dość szybko. Nawierzchnia znów bardzo kiepska, zjazdy po dziurach są bardzo niebezpieczne, boję się zniszczenia opony albo koła. Dochodzimy za Piaskami Hipka z Hipcią, Wilk zostaje i czeka na innych. W Łęcznej tracimy dużo nerwów, bo nie możemy znaleźć miejsca postoju (ktoś się pomylił i szukaliśmy Orlenu zamiast parku dinozaurów). Tracimy kilkanaście minut. Na tym etapie różnica między nami, a ostatnią grupą to już ponad godzina, więc prawdopodobnie jest to ostatni postój, na którym będzie samochód.

Odcinek 6 (Parczew, 402 km).
Ruszając z Łęcznej stwierdzam, że nie działa mi licznik. Zanim zauważyłem, że to przetarty przewód, grupa odjechała mi na tyle, że goniłem ją pewnie z 10 km (aard, Hipek i Hipcia jechali około 30 km/h).
Strata licznika pogarsza mi humor, dogonienie grupy kosztuje mnie dużo wysiłku. Ponownie boli mnie prawa część lędźwi, zaczyna dokuczać mi żołądek.
Stacja w Parczewie okazuje się kioskiem, bez hot dogów i toalety. Lipa.

Odcinek 7 (Międzyrzec Podlaski: 450 km)
Do Międzyrzecza jedzie mi się słabo. Rozjaśnia się, ale jest mi zimno, nie bardzo mogę wychodzić na zmiany. Bardzo doskwiera mi brak licznika, jadę na słupki kilometrowe. Na postój stajemy na normalnym Orlenie, jednak na zagrzanie parówek czekamy bardzo długo, mija nas grupa Wilka.

Odcinek 8 (Skrzeszew, 419 km)
Jedzie mi się nieco lepiej, ale zaczyna się (od Łosic) koszmarna nawierzchnia. Same łaty, które powodują ból w rękach. Jechać się po tym też niespecjalnie da. Klnę na wyznaczającego trasę. Odpalam w końcu licznik w komórce (bazujący na GPS), żeby mieć jakiekolwiek pojęcie ile jeszcze. Od Korczewa asfalt poprawia się i dojeżdżamy do bazy.

Podsumowanie
Aż do Łęcznej jechało mi się bardzo dobrze. Pozbawienie licznika kosztowało mnie sporo sił psychicznych, więc dalszy odcinek był dość kiepski. Maraton trzeba zaliczyć do bardzo udanych, zarówno organizacyjnie (postoje, obiad w Szczebrzeszynie, świetne wsparcie z samochodu) jak i mojego występu: brak bardzo poważnego kryzysu (czyli odpadnięcia od grupy, dodatkowego postoju), brak poważnych awarii.
Kondycyjnie dałem radę, przyjazd w drugiej grupie (23:13h) uważam za dobry wynik, poprawiłem swój rekord dobowy.
Kategoria Wycieczka, >300, >200, >100, >.50


Dane wyjazdu:
429.57 km 0.00 km teren
16:22 h 26.25 km/h:
Maks. pr.:50.50 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1321 m
Rower:.Ghost

Hellway

Wtorek, 7 sierpnia 2012 · dodano: 08.08.2012 | Komentarze 5

Łódź - Konin - Toruń - Grudziądz - Tczew - Gdańsk - Wejherowo - Jastarnia
Uroczy autoportret po 400km:

Całkowity czas: 18:22 (po 420 km, pozostałe to dokręcanie po Jastarni w związku z zakupami itd)
Czas po 400km: 17:29
Czas po 300km: 12:30
Czas po 200km: 8:34
Sensowny opis później, noc paskudna - z deszczem, całe województwo kujawskie ma fatalne drogi. Dzienne przebijanie się przez Trójmiasto to także koszmar - ponad 40km jazdy miejskiej i przebita wkrętem na ścieżce rowerowej opona.

Zaliczony nowy McDonald w Tczewie ;]
Kategoria >100, >200, >300, Wypad


Dane wyjazdu:
388.11 km 5.00 km teren
12:53 h 30.12 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:975 m
Rower:.Ghost

"Bo Berlin, Paryż, Londyn to całkiem fajna trasa"

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 27.07.2012 | Komentarze 2

No nie do końca się udało:
Łódź - Poddębice - Konin - Poznań - Pniewy - Skwierzyna - Krzeszyce - Lubniewice - Goruńsko - Chycina
Na 355 km i 13,5 godzinie mnie definitywnie odcięło, musiałem odpuścić.


">Opis linka
Opis później, pewnie w niedzielę.
Kategoria >100, >200, >300, >.50, Wypad


Dane wyjazdu:
352.31 km 4.00 km teren
13:39 h 25.81 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:14.0
Podjazdy:788 m
Rower:.Ghost

Na lotnisko

Wtorek, 17 lipca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 5

Łódź - Konin - Poznań - Buk - Nowy Tomyśl - Międzyrzecz - Chycina



18 lipca kończył mi się termin wymiany na gotówkę lub bilet lotniczy voucher SAS (w związku z ubiegłorocznym powrotem z Bergen). Żadne bilety mi nie pasowały, a wymienić na gotówkę można tylko w biurach stacjonarnych (Warszawa, Gdańsk, Poznań).
Pogoda nie zachęcała (przelotne deszcze i twardo trzymający kierunek i zwrot wiatr zachodni), ale okazja do kolejnej długiej trasy bardzo kusiła. Gdańsk nie wchodził w grę, ponieważ trzeba było liczyć na to całą dobę - zdecydowałem się na Poznań. Wstaję o 3, 4:30 ruszam na trasę - do Konina jedzie się nieźle, jestem tam jakoś po 9, średnia około 28, tylko jeden postój (na 60km). Później wiatr robi się jeszcze bardziej upierdliwy, cały czas jadę też w kurtce. 200 km pada po 8:15h, o 12:45. Później tempo zdecydowanie pada - staję na postój na Orlenie, później kręcę się po centrum miasta, jem w McDonaldzie. O 15:30 wyjeżdżam z lotniska Ławica i jadę dalej na zachód - zamierzam dotrzeć do koleżanki, która może mnie przenocować w obozie harcerskim. Wiatr jest już bardzo mocny, w dodatku co raz więcej jest silnych, przelotnych deszczy, które zmuszają do zakładania kurtki. Na postoje staję już częściej, w Nowym Tomyślu jestem o 18:30 i po 285km. Telefon nawala mi już od rana, znów zamókł, jednak udaje się go uruchomić i wysyłam ostatni sms, że powinienem być po 21. Spinam się i aż do Międzyrzecza (336km) jadę z jednym postojem. Tam muszę kupić mapę - Wielkopolski kończy się właśnie tam, a Chycina jest jeszcze kawałek dalej. Udaje się to na drugiej stacji i chwilę po 21 jadę dalej - mocno się bojąc, że nie znajdę obozu przed zmrokiem - a nie mam pojęcia, jak tam trafić.
W samej Chycinie zaliczam paskudną sytuację z dresami - jeden zaczyna nagle cofać na pełnym gazie, ledwie udaje mi się zjechać na bok, uderzenie trafia w bagażnik. Szczęśliwie nic się nie stało, a szanse miałem niewielkie - ich było 4, po krótkiej pyskówce jadę dalej, jak się okazuje 500 metrów dalej czeka na mnie już od 20:50 (a była 21:30) Asia, która mnie zgarnia na nocleg. Całkowity czas 17 godzin.
Trasa zdecydowanie najtrudniejsza z moich dotychczasowych jazd długodystansowych - szczególnie wypompowujący wiatr, który odpuścił tylko dwa razy - Z Turku do Konina jechałem na północ, później nieco zelżał za Nowym Tomyślem - szosa idzie lasem. Deszcze też były męczące, szczęśliwie nie zmarzłem. No i kondycja nie do końca taka - od końca maja jeździłem wyłącznie po mieście, nie do końca wyleczone pęknięcie kości promieniowej też nieco przeszkadzało, ograniczając możliwość jazdy w dolnym chwycie.
Kategoria >100, >200, >300, Wypad


Dane wyjazdu:
310.53 km 0.00 km teren
10:55 h 28.45 km/h:
Maks. pr.:50.50 km/h
Temperatura:15.0
Podjazdy:777 m
Rower:.Ghost

Do sklepu

Piątek, 20 kwietnia 2012 · dodano: 20.04.2012 | Komentarze 8

Musiałem oddać sakwy do serwisu, więc pojechałem do sklepu. Tylko, że ja mieszkam w Łodzi, a sklep jest w Warszawie.

Wstałem o 5:20, wyjechałem o 7:30. W drodze do Warszawy stanąłem dwa razy (za dużo piłem ;]). Miałem jechać nieco inaczej, ale szkoda mi było stawać, żeby sprawdzać mapę, w każdym razie trafiłem. Wjeżdżając do miasta miałem średnią 28,5km/h. W sklepie Bikeman na Samolotowej jestem o 13:30, jem kanapki, załatwiam co trzeba, robię zakupy i w drogę.
Wjeżdżając na Wał Miedzeszyński widzę, że zbiera się na burzę. Po chwili zaczyna lać, ubieram się szybko w kurtkę i jadę dalej. W okolicy Centralnego nawet przez moment pada grad. Ulice momentalnie zostają zalane (fatalna kanalizacja deszczowa). Raz sprawdzając mapę wyjeżdżam na właściwą ulicę, przy wyjeździe z miasta, na 185 km widzę McDonald i staję na tortillę. Wyjeżdżając z miasta mam średnią 27km/h Na 200km zdejmuję kurtkę i już bez postoju jadę dalej. Na szosie bardzo duży ruch, sporo zatorów, często wyprzedzam samochody, drobny problem miewam z ciężarówkami (nieco zbyt szerokie, trzeba się skulić). Do Łowicza jadę zazwyczaj 35-38km/h. Po skręcie na Łódź zwalniam do 30-31km/h. Od Strykowa pojawiają się pagórki, które na tym etapie trasy dość skutecznie mnie spowalniają.
Trochę statystyk:
Trasa zajęła mi 12 godzin i 40 minut. Z tego jazdy 10 godzin, 55 minut, czyli na postojach spędziłem 1:45 (około 30 minut zajęło mi załatwienie sprawy w Bikemanie).
Stanąłem na postój 6 razy (2 - za potrzebą, raz w Bikemanie, McDonald, sprawdzenie mapy w mieście i zdjęcie kurtki).
Zjadłem: 8 bananów, 6 Prince Polo (w czasie jazdy), dwie kanapki i tortillę. Wypiłem 3 litry Nestea.

Czasy:
150 km - 5,5h
300 km - 12:16h
W drodze do Warszawy miałem sakwę z rzeczami do reklamacji, w drodze powrotnej już tylko podsiodłówkę i poupychane po kieszeniach jedzenie i kurtkę.
Kategoria >100, >300, >.50, Wycieczka


Dane wyjazdu:
400.06 km 2.60 km teren
16:21 h 24.47 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1871 m
Rower:.Ghost

Nie mazury, a chęć szczera zrobi z Ciebie forfitera ;)

Wtorek, 10 kwietnia 2012 · dodano: 11.04.2012 | Komentarze 19


Zdjęcia z całego wyjazdu:
Zdjęcia
Suwałki - Olecko - Giżycko - Kętrzyn - Reszel - Lidzbark Warmiński - Orneta - Pasłęk - Elbląg - Gdańsk - Gdynia - Gdańsk.
Rano ruszam z zamiarem dotarcia kawałek za Ornetę (około 220km) i następnego dnia dojechania do Gdańska i złapania pociągu o 16 do Łodzi. Ale oznacza to nieco napięty program na dzień następny.
W każdym razie jadę (dość sprawnie), walcząc z bocznym wiatrem i stopniowo podnosząc średnią. Między Kętrzynem, a Świętą Lipką bardzo walczę z wiatrem (17-20km/h). W Lidzbarku podejmuję decyzję, która kusiła mnie już od pewnego czasu. Na tym wyjeździe czuję się mocny, pogoda jest niezła, samopoczucie również. No i czas - 200 km przekraczam o 18, po 10 godzinach.
Z Lidzbarku jadę do Pasłęku bez postoju, starając się wjechać na porządną drogę krajową przed zapadnięciem zupełnych ciemności, co właściwie się udaje. Droga od Ornety była w fatalnym stanie, po ciemku bardzo by mnie spowolniła.
Za to mam wrażenie, że wiatr stał się odrobinę południowo wschodni, jednak ta dromna zmiana bardzo mi pomaga.
W Pasłęku rozglądam się za stacją, niestety nic nie znajduję - więc zjadam nieco z zapasów, poprawiam lampkę i przeskakuję do Elbląga 15 km. Tam o 22 (po 280km) staję w McDonaldzie, zjadam kanapkę z frytkami popijając kawą. Na stacji kupuję jeszcze bateryjki i ruszam na przedostatni odcinek.
W dalszym ciągu jedzie się świetnie, wiatr pomaga, droga doskonała - szerokie pobocze, idealny asfalt, w wielu miejscach jest to droga o standardzie ekspresowej, bez zakazu za to z oświetleniem. Jadę 28-32 km/h.
Kawałek przed Gdańskiem skręcam w objazd, nie zauważam potężnej dziury i wpadam w nią. Ledwo utrzymuję kierownicę, urywam jeden z haków prawej sakwy. Wieszam sakwę na troku i ruszam dalej, ale od tego momentu jedzie się wyraźnie ciężej.
W Gdańsku jestem o 1, po 340 km. Muszę stanąć na długi postój na przystanku autobusowym i zdaję sobie sprawę, że muszę ograniczyć się do 400 km, 500 nie zrobię.
Decyduję się na dokręcenie brakujących kilometrów po mieście. Jadę więc najpierw w kierunku Gdyni, po 25 kilometrach skręcam do portu, przejeżdżam po reprezentacyjnym nabrzeżu i zaczynam wracać. Jadę uliczkami pomiędzy morzem, a al. Zwycięstwa, zwiedzając nieznane mi wcześniej miejsca, w Sopocie wchodzę na plażę. W Gdańsku przejeżdżam pod bramą Stoczni i Pocztą Polską. "Zaliczam" również Długi Targ. Na dworcu melduję się o 5, ookazuje się, że pociąg (bezpośredni) mam już o 5:53, kupuję bilet i idę dokręcić brakujący kilometr. Wpis, śniadanie w McDonaldzie i pociąg.
Co ciekawe, najbardziej podczas całego wypadu dostały ręce - bardzo dużo jeździłem w dolnym chwycie, nie są do tego przyzwyczajone. Z tych samych powodów bolały również momentami barki i kark. Dużo mniej jeździłem w chwycie za łapy (bo stał się mniej wygodny po obniżeniu manetek), za to więcej w chwycie za prosty odcinek i na zagięciu. Odwrócenie ciągu przerzutki zadziałało doskonale.
W sumie podczas wypadu zrobiłem w ciągu 5 dni 1095 km, przejechałem przez 5 województw.
Kategoria >300, >100, >200, Wypad, Z sakwami


Dane wyjazdu:
312.10 km 0.00 km teren
13:32 h 23.06 km/h:
Maks. pr.:45.14 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m
Rower:.Ghost

Od zmierzchu do świtu w najdłuższą noc roku, czyli Nocny Maraton Rowerowy

Sobota, 26 grudnia 2009 · dodano: 26.12.2009 | Komentarze 12

Z aardem
Łódź - Lutomiersk - Koło - Krośniewice - Łowicz - Skierniewice - Jeżów - Brzeziny - Łódź.
Od 14:40 do 9:05 poza domem.
Nowa życiówka!

Pomysł był wariacki (choć raczej określaliśmy go przymiotnikiem poj????y).
Oto fragment rozmowy, który zadecydował o charakterze wyjazdu:

Własnie sobie uświadomiłem, ze w takim czasie... trzy stówy są do zrobienia wychodzi 5h 25 minut na każdą setkę - oczywiście jest to wypowiedź Mikiego.

Mnie to nakręciło mocno (choć początkowo przeraziło) - była to okazja na pobicie życiowego rekordu z początku grudnia.

Niedzielna wycieczka przy -12* przekonała nas, że plan w tych warunkach jest właściwie nie do zrealizowania, średnią mieliśmy w granicach 20km/h, było bardzo zimno i ślisko. Szczęśliwie, dla naszych planów, nadeszła odwilż, pogoda zrobiła się prawdziwie wiosenna, więc umówiliśmy się na godzinę 15:30 na placu Wolności.

Wyjechałem z domu wcześniej, żeby na Stokach pożyczyć lampkę, chwilę przed czasem dojechałem na miejsce spotkania. Ruszyliśmy o 15:36 (zachód słońca w Łodzi), aby wrócić na plac o 7:49, czyli dokładnie o wschodzie słońca, po 16 godzinach i 13 minutach. Przed wyjazdem na trasę zrobiliśmy jeszcze rundę wokół pomnika, aby sprawdzić, czy zabraliśmy wszystkie rzeczy. Okazało się to być złą przepowiednią.

Przez Łódź przejechaliśmy sprawnie, na pierwszy postój stanęliśmy w Lutomiersku, na przystanku tramwajowym. Wybór kierunku trasy okazał się świetną decyzją - wiatr wzmógł się dopiero później, gdyby wiało od chwili startu, namordowalibyśmy się okrutnie.

Przy dwóch lampkach jechało nam się bardzo dobrze, na kolejny postój stanęliśmy w Mianowie, przy kapliczce. Zgodnie z planem jemy, pijemy herbatę i kawę z termosów.

Po kilkuset metrach od postoju Miki przejeżdża po kawałku plastiku. Zawracamy, rozglądamy się, jednak niczego nie znajdujemy. Obejrzeliśmy rower, nie potrafiliśmy znaleźć jednak żandego braku w sprzęcie. Ruszyliśmy dalej, po około 4 km okazało się, że brakuje kawałka panelu od licznika Sigmy. Wróciliśmy znów na szoskę, i tu rozegraliśmy najbardziej komiczne przedstawienie wyjazdu:
Dwóch facetów w kamizelkach odblaskowych i czołówkach idzie z lampkami rowerowymi w ręku gapiąc się w asfalt: "Wiesiu, uważaj, tu jest trudny moment! Nie wywróć się!"
Stamtąd na Kałów, Górę Bałdrzychowską, Porczyny, Uniejów. Przejeżdżaliśmy przez Chełmno, wywarło na mnie dziwne wrażenie. W Kole byliśmy około 21:30, po 115km.

Stamtąd, aż do Łowicza lecieliśmy z wiatrem. Do Krośniewic rzadko schodziliśmy poniżej 30 km/h, nawierzchnia raczej dobra, szosa prawie pusta. Super! Do samych Krośniewic nie zjechaliśmy - objechaliśmy je północną i zachodnią obwodnicą, która jest elementem skrzyżowania DK1 i DK2 - wiadukty, dwie nitki, oświetlenie - robi dobre wrażenie. W Łowiczu stajemy na stacji benzynowej, jemy kanapki (nie mogłem już jeść słodyczy, brak apetytu). Na liczniku mam 210km, od teraz ma być już tylko gorzej. Ruszając z postoju zapomniałem portfela, więc wracamy 2km.
Do Skierniewic dojechaliśmy jeszcze w miarę sprawnie, opróżniamy termosy i ruszamy na Jeżów - do Łodzi mamy około 60km, myśli o łóżku, pojawiające się już od Łowicza, przybierają na sile i częstotliwości.
Teraz jedziemy już na południe, z boczno-czołowym wiatrem. Przed Jeżowem wjeżdżamy, zgodnie z nawigacją Mikiego, na skrót - czy faktycznie taki był, to nie wiem, tam jechaliśmy już wolno, wiatr, kiepska nawierzchnia. W Jeżowie stajemy na postój o 5:30, na stałe ubieram się w kurtkę.

Do Łodzi mamy 36km, do Brzezin 16. Jedziemy prosto pod wiatr, 14-16km/h. Masakrycznie wolno mijamy charakterystyczne punkty, dobrze nam znanej trasy. Za Rogowem Miki wypruwa na zjeździe przed siebie, po chwili go doganiam. Z ulgą przyjmujemy odcinki biegnące przez las. W końcu podjazd i ta "długa wieś przed Brzezinami". Wjeżdżamy do samych Brzezin i stajemy na stacji benzynowej. Dobrze, że była otwarta, byłoby bez niej ciężko. Jemy kanapki, pijemy herbatę, toaleta. Jakoś radzę sobie z kryzysem, który mnie dopadł jakoś za Skierniewicami. Złożyły się na niego wiatr, zmęczenie, problemy żołądkowe. Po 7 ruszamy dalej. W Nowosolnej postój, wiatr oceniamy na 8m/s. Masakra. Podjazd ze skrzyżowania idzie mi jakoś nieźle, przed M1 pęka 300km.
Z prędkością około 20km/h zjeżdżamy Brzezińską (normalnie jedzie się >35). Zaliczamy kilka czerwonych świateł i docieramy na plac Wolności o 8:30. O 8:36 rozstajemy się - po 17 godzinach w trasie.
Ale do domu mam z wiatrem :D!
Podsumowując:
Nie spodziewałem się, że w tym roku złamię barierę 300km. To było super.
Z jedzeniem było ok, nie odcięło nam "prądu" - trzeba jednak brać mniej słodyczy, a więcej kanapek - nie dam rady przejechać takiej trasy na samych ciastach i batonikach, straciłem na nie apetyt. Momentami było mi mdło.
Końcówka była bardzo ciężka, głównie psychicznie (wiatr, wolno jechaliśmy), ale daliśmy radę!
Ubrania całkowicie w porządku, lampki też - przy dwóch mocnych jechało się zupełnie komfortowo, nie było trudniej niż w dzień, to jednak zależy od nawierzchni i konieczności nawigacji - my jechaliśmy jednak głównymi trasami.
No i wielkie dzięki za wyciągnięcie mnie na ten wyjazd dla Mikiego!
Kategoria >.50, >100, >200, >300, Wycieczka